niedziela, 30 czerwca 2013

wtf?

przełom czerwca i lipca. Odnotujmy dla potomnych. Spałam we flanelowych gaciach, polarze, pod kocem, w skarpetach.

Do pracy jechałam zawinięta w ogromny sweter szary jak niebo.

wczorajszy tradycyjny niedzielny poranny debelek był upstrzony mżawką, przez co dziś bolą mnie nereczki.

błeee

komu trzeba w łapę dać dolara, żeby ujrzeć słoneczko?

dam dwa za kilka dni porządnego ciepełka, pranie mi nie schnie :)


obrazek stąd :)

piątek, 28 czerwca 2013

odsiecz Wielkiego Brata

Podlotka NIE MA SIĘ W CO UBRAĆ.

Absolutnie. Nie ma bluzki, sukienki, spodni czy spódniczki, nie ma NIC, co nadawałoby się na zakończenie roku. W dodatku na policzku wyskoczył pierwszy pryszcz, co samo w sobie jest tragiczne, nie dość, że pierwszy, to jeszcze na policzku? Po pokoju fruwają ciuchy, Podlotka dla pewności ogląda się w trzech lustrach, zanim nie zrzuci z siebie kolejnego zupełnie beznadziejnego (jej zdaniem) stroju.

Próbuję interweniować - bezskutecznie. Mój pseudohipsterski zestaw wywołuje spojrzenie pełne politowania.

Wielki Brat wisząc na komputerze stara się ignorować trwające wokół szaleństwo.

Nagle wstaje, wydaje z siebie jakiś niezrozumiały okrzyk i pędzi na górę. Łomot dochodzący ze stryszku świadczy o tym, że najprawdopodobniej wydobył z czeluści swojej szafy miecz, żeby przebić nim siostrę swą rodzoną.

Zbiega na dół, dzierżąc w dłoni... białą bluzeczkę.

Uroczą, jakby na Podlotkę skrojoną, w sam raz na jutro.

Podlotka kwiczy donośnie i radośnie, co powoduje skutek uboczny - z kąta gwałtownie podnosi się wystraszony pies, puszcza donośnego bąka i ucieka.

Do bluzki dobrana jest reszta, nagle wszystko pasuje, jest pięknie, idealnie i w ogóle ok. Zadowolone potomki usadzają dupska przed monitorem, wyniośle ignorując panujący wokół nieład, zapada cisza.

Zostaję tylko ja, uformowana w drzwiach na kształt wielkiego ?


obrazek stąd

wtorek, 25 czerwca 2013

tak jakby rocznicowo :)

kompletnie bez okazji!!!



przypomniało mi się, gdy niedawno (wczoraj, chyba?) ze współpracownikami urządziliśmy dla pozostałych współpracowników imprezę; w trójkę w tym samym roku kończyliśmy odpowiednio 40-50-60 lat. Mniej więcej w tym samym czasie. Impreza była zacna, potraktowałam ją jako huczne, oficjalne i ostateczne zakończenie obchodzenia urodzin :D

I od tego czasu mam nieustannie 40 lat. Piękny wiek.

Ale, przy tej okazji narodziły mi się poematy, sztuka bardzo wysoka, jakżeby inaczej:)



To śpiewaliśmy na melodię Entliczek Pętliczek co zrobi Piechniczek, czy ktoś to pamięta w ogóle ???? Mundial 82, czasy zamierzchłe jak moja młodość durna i chmurna :D

 
Czterdzieści,
pięćdziesiąt,
sześćdziesiąt już latek - to poważny stan
siwe włosy, sztywne stawy, brak ochoty na zabawy
ale to nie grozi nam

jesteśmy jak młode zwierzątka niesforne
co w trawie brykają

To nasza jest tajemnica
radosne mamy oblicza
Nie damy się zwapnić - stanowcze nie
na cześć naszą okrzyk o’le !

Czterdzieści,
pięćdziesiąt,
sześćdziesiąt to przecież - jest najlepszy czas
duże dzieci, dobra praca, moc doświadczeń nas wzbogaca
nie poszła nauka w las

jesteśmy jak wino, życia bagaż w dal odpłynął,
chwile piękne trwają

To nasza jest tajemnica
radosne mamy oblicza
Nie damy się zwapnić - stanowcze nie
na cześć naszą okrzyk o’le !

Ach, ależ z nas było trio :D


A to recytowaliśmy z odpowiednimi efektami:

Stoją przed Wami solenizanci:
bluzeczka biała, spodenki w kancik,
radosne buzie, jasne spojrzenia:
wszak tak naprawdę nic się nie zmienia.
bo choćby przyszło lat sto pięćdziesiąt
i drugie tyle wiosen co miesiąc
i choćby nie wiem jakie przeżycia
i choćby łeb im pękał z przepicia,
choć poorane zmarszczkami twarze
ciągle to żwawe są egzemplarze
ciągną i ciągną życia wagony
a w tych wagonach doświadczeń tony
wspomnień radosnych słoneczne chwile
czy już naprawdę czasu aż tyle?
A dokąd a dokąd a dokąd tak gna?
Czyż można to życie porównać do Spa?
Czy można choć zwolnić to tempo, ten bieg
bo przecież czasami by człowiek się wściekł
bo gna to to, po co to, gna to to tak to to 

Oczywiście, czynności powyższe wymagały odpowiednich wspomagaczy odwagi :)  

Więc, śpiewajmy. Dziś, jutro i cały rok. Najlepszego :)





poniedziałek, 24 czerwca 2013

dłubanina

ostatnio moja praca wygląda mniej więcej tak:
usiłuję pozbierać do kupy, posklejać i policzyć coś, co ktoś spieprzył dokładnie 75 lat temu. Druga tura spieprzania była około 61 roku. Trochę mnie ogłupia już i drażni ten charakterystyczny suchy zapach starego papieru, atramentu i kto wie czego jeszcze. 
Z przyjemnością przeniosłabym się w czasie (było wówczas o wiele mniej formalności do przejścia), zrobiła co trzeba, wpisała gdzie należy i miałabym łatwiej.

Z przyjemnością powitałabym możliwość spuszczenia w kiblu skarg od ludzi, którzy nie wiedzą, czego chcą i skarżą imiennie kogoś, kogo nie widzieli na oczy ani z nim nie rozmawiali. 
Niestety - potencjalny wyborca ma zawsze rację. 
Nie można na skargę odpowiedzieć jednym zdaniem - nie rozmawiałam z człowiekiem, nie wiem czego chce. Trzeba to zdanie ubrać w trzy strony A4 wyjaśnień, które niczego nie wyjaśniają - z prostej przyczyny, że nie ma czego wyjaśniać.

Z przyjemnością powitałabym czytelne i jasne przepisy, które nie dopuszczają możliwości interpretacji

Coraz mi bliżej do urlopu. Z przyjemnością skorzystam.

piątek, 21 czerwca 2013

dzień pod znakiem serca

a konkretniej, Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu...

Leczymy Tatę. Zabieg się udał. Jutro odbieram zbolałego delikwenta, mam nadzieję, że - a może lepiej - WIEM, że będzie dobrze. To dobry ośrodek.



Czy upał już wszystkim dokuczył? nawet tym, co narzekali na długą zimę, jak niżej podpisana? Ważę ze 200 kilo, jestem otępiała i nawet ćwiczyć mi sie nie chce. Ba, ograniczyłam prasowanie! Na przykład, przestałam prasować ściereczki, ręczniki i koszulki domowe, bieliznę nocną, moje ciuchy sportowe, no, prawie wszystko przestałam. A niech tam.





poniedziałek, 17 czerwca 2013

O Kutno!

w nawiązaniu do niedzielnego koncertu w Trójce i Piaska (ciągle wzdycham, a tak).

otóż, gdy Grzegorz Turnau śpiewał O kutno, tu w wykonaniu Bronisława Pawlika...


...przypomniałam sobie, jak dwa lata temu przy okazji rodzinnego wesela, zawitałam do swojego rodzinnego miasta w czasie absolutnie uroczego Święta Róży. Wszystkim, którzy mogą się wybrać, polecam; mnie urzekły pachnące różami ulice i gazety, rozmaite koncerty (wtedy był mój pierwszy raz, jeśli chodzi o Piaska :)), oczywiście wesołe miasteczko, lokalne rękodzieło, różane specjały, i dużo, dużo róż, z których słyną okoliczni hodowcy. Może jeszcze kiedyś będę miała okazję :)

Latadło urodzone w bólach ocenione zostało na 5 :)

Hmm.

Znalazł się znienacka plus dodatni miejsca zamieszkania. Kawałek dalej można chodzić na konie :)

Jakie to przyjemne, że nie muszę Podlotki zawozić, a potem czekać kilka godzin; mogą to docenić tylko Ci, którzy mieszkają na zadupiu :)

Oczywiście, już uczęszcza na jazdy regularnie, SAMA, zna końskie imiona i narowy, jak również zaprzyjaźniła się z kozą. Zdążyła także zaliczyć glebę. A ja - drążenie kieszeni :) Niech żyją dziecięce pasje!

niedziela, 16 czerwca 2013

akcja latadło

po klejeniu domu z piernika, które to zadanie absolutnie nas przerosło, przyszedł czas na latadło. Czyli coś, co mogłoby latać, ma skrzydła i oczywiście jest na jutro, na ocenę, która jest ważna. Dziecię miało pomysł na latadło eko, z liści i drzewa, które jednak nie wyszło najszczególniej. Ponadto, do jutra byłoby zwyczajnie zwiędnięte. Więc, po krótkim ataku histerii, do akcji wkroczył Wielki Brat.
Grzebanie w kupie klocków i konstruowanie latadła z Lego z Wielkim Bratem ma właściwości terapeutyczne, w związku z czym dziecię zawiesiło się na klockach przez resztę wieczoru budując copopadnie, słuchając trójkowego koncertu piosenek Jerzego Wasowskiego. Matka, jako kompletnie nieprzydatna bo nierozróżniająca klocków absolutnie, została odesłana do kuchni.

Swoją drogą, nie mogliby na przykład szyć fartuszków?!?!

Jeśli chodzi o Piaska - warto było pocierpieć:) Na żywo poradził sobie znakomicie, miał fajny kontakt z publicznością, wiedział, gdzie był i nawiązał nawet do miejscowego święta, co było  miłe. A jak sobie tak tańczył na tej scenie, to ... uch. 

Jak to ujęły pewne niewyżyte czarodziejki, dałabym mu na kamieniu. I na jeżu też :D

piątek, 14 czerwca 2013

Jadowita zaPiaszczona

No, kto wczoraj wisiał na barierkach w pierwszym rzędzie na koncercie Piaska??!!!




Tak, to byłam ja osobiście.

Niestety - godzina stania i pilnowania miejsca, potem dwie godziny darcia ryja, pisków, klaskania, skakania i tym podobnych sztuczek zaowocowały bólem biodra, kolan, pleców....

Żuję tabletkę na gardło.

PESEL rządzi.

uwaga, będzie krwawo!!



Dostałam sms :) Z okazji Światowego Dnia Krwiodawcy podziękowano mi za ofiarność :)

To ja dziękuję - do dziś pamiętam wzruszenie, gdy oddawałam krew dla Taty przed operacją i dowiedziałam się, że musiał ją dostać, że była mu potrzebna, czyż może być piękniejszy dar?

Więc, kto może, niech oddaje. Prawie nie boli :)



Szczegółów można dowiedzieć się tu i tu


A dyskusja na temat "przywilejów" krwiodawców rozwinęła się tu

czwartek, 13 czerwca 2013

szable?



Proszę, proszę - potrafię nie zamordować kwiata i nawet skłonić go do kwitnięcia. Przy okazji polecam - to gatunek wszystkoznoszący, niegroźne mu susze ani powodzie, słońce ani cienie i łatwo się rozmnaża :) Nie mam pojęcia, jak się zwie.U mnie funkcjonuje jako szable :D



Zrobiłam sałatkę Aniki.

Tym razem obyło się bez zamienników, kombinacji i modyfikacji, podeszłam do zadania odpowiedzialnie, zrobiwszy listę potrzebnych składników i zakupy odpowiednio wcześniej (ha!). Ponadto upiekłam naprawdę niezłe ciasto z mrożonymi borówkami, albowiem truskawki zostały pożarte. Zadziwiłam samą siebie, bo do moich wczorajszych kulinarnych osiągnięć dopisać należy gar fasolki po bretońsku, z lekko tylko przypalonym boczkiem, co dodało całości oryginalnego posmaku. Dzieci były w szoku (żeby mi wyszły trzy dania w jednego dnia, no...), a szybka i pyszna sałatka zniknęła w godzinę jak sen złoty. Lubię to!

środa, 12 czerwca 2013

nie pytajcie mnie o drogę, albowiem wiodę na manowce...

przyłapał mnie zagubiony osobnik pod mą własną bramą, w deszczu ulewnym. Podał, dokąd dąży, i spytał, czy aby na pewno jest na właściwej drodze. Bardzo starannie mu wytłumaczyłam, aby nie skręcał tam, gdzie miał zamiar, bo droga jest zalana i zamknięta. Ma skręcić wcześniej, to dojedzie też. Poczem okazało się, iż w międzyczasie uczynni strażacy odpompowawszy wodę odblokowali drogę jedną a zamknęli drugą i w ten oto sposób wywiodłam człowieka w pole. Zalane, zresztą. Smaczku sprawie dodaje fakt, iż był to znajomy mi lekarz neurolog, który kiedyś postawił trafną diagnozę, ledwo spojrzawszy na moją mamę, która śmiertelnie się wówczas na niego obraziła (bo, przecież wszyscy piją). Ponadto, nie wiem u jakiego neurologa ma dziś wizytę mój tata, mam nadzieję że nie u niego, bo mam iść z nim razem :D
 

Przedstawiam przedmiot sporu z Fochmanem, moje cudo ukochane, mój krzyk "jestem odważna", moja flaga "patrzcie i podziwiajcie" - tak niewiele potrzeba w mieście powiatowym aby błysnąć :)



a tu, skoro ze mnie taka faszonistka, mój ostatnio ulubiony zestaw buty + torebka, w radosnych kolorach fuksji


apdejt:)
patrzę na to zdjęcie kapelusza i wiecie, on tak nie błyszczy:) jest taki szaro-beżowy, nie wiem skąd ten połysk :D

wtorek, 11 czerwca 2013

ech, młodość :)

Ledwo wróciła, okazało się, iż w tajemniczy sposób stała się przedmiotem sercowych zawirowań. 


Bo w międzyczasie, ktoś komuś na fejsbuku, że ktoś inny mówił, że słyszał, że kumpel dziecięcia wcale nie chce być jej kumplem, tylko kimś więcej. A ktoś inny mu powiedział, że słyszał, jak ktoś inny widział, że  na lekcjach patrzy się na nią inny kumpel, który być może też nie chce być kumplem. Biedne moje dziecię ma dylemat, bo dobry kumpel to dobra rzecz, a ten, który się podobno patrzy, też w sumie nic nie deklarował, a ktoś tam coś mówił, że on wcale nie na nią patrzy tylko na kogoś obok. 

I w sumie nie wiadomo, czy ważniejszy ten rejs po Tamizie (jak pięknie było, mamo! - no, ale czemu z rejsu nie masz ani jednego zdjęcia? - bo ciastka jadłam:), czy pies, który nie chce spać bez bajki (?!), czy czwórka z chemii którą można podciągnąć na piątkę albo i nie, czy te rozterki uczuciowe, bo najlepiej, żeby zostało, jak jest. 

Uff. 

*obrazek pobrany stąd

poniedziałek, 10 czerwca 2013

pędzikiem 2




W niedzielę rano, cała nerwowa z oczekiwania, wzięłam się (niechaj mi wybaczą świętujący ortodoksyjnie) za sprzątanie domu. Przynajmniej mogłam zrobić coś pożytecznego, zamiast co godzinę odbierać telefony z pytaniem, czy NA PEWNO CZEKAMY, bo oni minęli granicę/wrocław/coś tam/sośnicę itd.
Wreszcie, przez szybę autokaru zobaczyłam wieeeeelki uśmiech na buzi i napis na bluzie

I ♥ LONDON

i już wiem, że muszę zbierać na następną wycieczkę :)

Po powrocie moja wyściskana „angielska różyczka” chwilę skakała po domu jak kozica, rozdawała upominki, pokazywała zdjęcia, po czym zapadła nagła cisza. Dziecię, owinięte ciasno w kąpielowe ręczniki, spało na podwórku na trampolinie do skakania, a pies z upodobaniem oblizywał jej zwisającą stopę :) Obudził ją dopiero deszcz :)

odnośnie Starego Bielska – znalazłam kilka fotoblogów ze Starym Bielskiem właśnie, warto zajrzeć
http://www.strykowski.net/bielsko_fotografia_zdjecia/Stare_miasto_-_Bielsko_-_zdjecia_4193.php
as-ponura.blogspot.com
www.fotokozia.pl 
http://lubiebywac.pl/wroce-tam/browar-miejski-w-bielsku-bialej/

a następne zdjęcia zrobię sama.




pędzikiem przez weekend odc. 1



W sobotę rano kątem ucha usłyszałam, jadąc autem na turniej, wiadomość o wypadku autokaru z dziećmi. Zanim spiker uściślił informację, minęła chyba minuta - i, przysięgam, była to najdłuższa minuta mojego życia. Przerażona, oszołomiona i osłabiona, na dodatek już płacząca, zjechałam do zatoczki, żeby dowiedzieć się, że to nie TEN autokar. Bardzo, bardzo współczuję rodzinom uczestników wycieczki z Lwówka Śląskiego - mam niejakie pojęcie, jak mogli się poczuć, bo ja przez moment czułam się STRASZNIE.

Dojechałam jako tako do mojej deblowej partnerki, która jest lekarzem, więc zapodała mi stosowną pigułkę, ale długo nie mogłam się uspokoić. Pomogła mi, jak zwykle, gra w tenisa (a grałyśmy prawie cały dzień) i fajna atmosfera turnieju. Choć zajęłyśmy 5 miejsce, to z honorem :) Było jadło i pidło, a nawet szampan z truskawką. Czeszki nas rozbiły - zajęły trzy pierwsze miejsca, grają dużo odważniej i ofensywniej.
 zmęczone nogi

 strudzone torby :)

Wieczorem wybraliśmy się uczcić w końcu "nowe" Fochmanowe cztery kółka. Stare Bielsko, tajemnicze zakamarki i zaułki naprawdę robią wrażenie, a Browar Miejski - bardzo smaczne żarełko i przesympatyczna obsługa (choć nie miała oczu Jude Law, jak w Krakowie :).

Niestety, atmosfera, jak zwykle skisła, bo się pokłóciliśmy. Do kitu z takim Fochmanem, zawsze jakiegoś focha strzeli. Tym razem poszło o to, że się niestosownie - wg Fochmana - ubrałam. A konkretniej, włożyłam, uwaga, kapelusz. Fakt, niewiele osób w kapeluszach widać obecnie. A ja po prostu zakochałam się w swoim i guzik mnie obchodzi, że się wyróżniam. Bo niby dlaczego nie? Uznałam zatem, że nie będzie mi taki Fochman skrzydeł przycinał i się słusznie obraziłam, zapytując w odwecie, dlaczego kupił sportowe auto skoro nie uprawia sportu :) Bardzo konstruktywna kłótnia. Przy okazji zamieszczę zdjęcie kapelusza, a dziś, ponieważ zemsta jest rozkoszą bogów, kupię sobie następny, słowo daję.

piątek, 7 czerwca 2013

sposób na stresssa


Jadowita czasem wstaje rano i generalnie jest wkurwiona. Bez powodu. Dziś też tak było. Mój dzień sponsorowały literki k, f (z angielskiego:D), j, h. Każda komórka mojego ciała była po prostu gotowa rzucić się komuś do gardła, gryźć i kopać. Jeśli to był PSM, to podniesiony do nieskończoności.

Po południu wyszło słońce. Zadzwoniła koleżanka, czy nie zagram. No, proszę, czy ptaki mają skrzydła?

Zahaczyłam jeszcze o ciucholand, co okazało się fatalną pomyłką, gdyż wyszukane spodnie na mnie nie wlazły. Co bynajmniej nie poprawiło mi nastroju.

Ale, po dwugodzinnym solidnym wygranym meczu poczułam się jak nowo narodzona :)

polecam solidne pocenie z całego serca.

Powrót do domu z muzą podgłośnioną do oporu był tylko formalnością. A śpiewanie na cały głos tej piosenki 

wisienką na odstresowującym torcie :D


Jakaż ja jestem nieskomplikowana... :)

środa, 5 czerwca 2013

wilgoć

 wszędzie. Jestem przeniknięta wilgocią. Porastam wilgotną pleśnią. Puchnę, albowiem przygnębienie powoduje u mnie obżarstwo i nieruchawość. Do pracy toczyłam się w wilgotnej mgle.




Dziecię zadzwoniło, że na plaży leży, że wiatr i słoneczko. W GB???!!!

I to jest, proszę Państwa, NIEMOŻLIWE.

Słońca nigdy już nie zobaczymy. Za niedługo wszyscy zmienimy się w ponure grzyby, poruszające się z obrzydliwym mlaskaniem po zapleśniałych ulicach. Omszałe drzewa, omszałe domy, omszały świat.

Dzieci najpewniej zostały porwane przez kosmitów, co zważywszy perspektywę, nie jest najgorszą opcją.

wtorek, 4 czerwca 2013

deszcz

Dałabym sobie uciąć paznokieć, że padało dziś we wszystkich możliwych kierunkach, od spodu również, parasol w zasadzie niewiele pomagał. Mżyło, kropiło, siekło, do wyboru, do koloru - pod warunkiem, że będą to odcienie szarości...

Tak sobie z deszczykiem poodpadali moi ulubieńcy z Rolland Garros - Aga, Svieta i Lokaty. Czarny dzień kibicki :)

Byłam ostatnio u zegarmistrza. Gdy pani grzebała we wnętrznościach pewnego drobiazgu, wsłuchałam się i zachwyciłam tykaniem. U mnie w domu nic nie tyka, a to taki kojący dźwięk.

Jakbym słyszała ty-tik-się-tak-śpiesz-tik-goń-tak-a-tik-i-tak-nie-tik-zdą-tak-żysz....

Mam już wreszcie TĄ książkę :)



Pachnie bardzo obiecująco. Więc - do zobaczenia, bo przecież nie dobranoc :)




niedziela, 2 czerwca 2013

wspomnień czar

Przeczytajcie koniecznie zbiór reportaży Małgorzaty Szejnert "My, właściciele Teksasu"
Reportaże z PRL-u :)
ciekawe właściwie wszystkie, dziedziny różne, od hodowli kwiatów po renowację zabytków Krakowa.


do tego polecam kanapkę kryzysowo-krezusową:

chlebek, masełko, spora kopa drobno pokrojonej cebuli, kropelka maggi i majonez :)

kryzysowa, bo da się zrobić jak w lodówce prawie samo światło, a krezuzowa bo bogata w witaminki.
I kalorie pewnie też, ech :)

Jeśli chodzi o "Dalej na czterech łapach" Doroty Sumińskiej, to się czyta sympatycznie, jak zwykle, mam tylko pewne wątpliwości w sprawie dokarmiania myszy w kuchennej szafce...


Przez weekend dowiedziałam się, że Bruksela jest "strzelista", cokolwiek by to nie znaczyło.


Na razie moje dziecię jest zachwycone Europą, zwiedzaniem i nawet autokarem. Nie jest głodna i nie marznie. Ostrożnie się cieszę :)


Trochę podładowałam też akumulatorki, wszystkim ładującym serdecznie dziękuję. I za smakołyki zdecydowanie bardziej wysublimowane niż opisana wyżej kanapka :D


Od rana leje. Z prognoz wynika, że przez najbliższy czas nie ma szans na pogodę, za to są duże szanse na powodzie. Brr. Trzeba się wziąć za bary z nadchodzącym pluchato-tęskniącym tygodniem.


sobota, 1 czerwca 2013

Pożegnanie na całe 9 dni, to jak wieczność, prawda?

Ściskamy się, tulimy na zapas, przeglądamy setki list i spisów rzeczy absolutnie niezbędnych, znów się tulimy, przeglądamy zawartość toreb i waliz, i znów się ściskamy. Dwie ostatnie noce dziecię przespało - jakżeby inaczej - ze mną. Wyjazd dziś stanie się faktem, o czym donosi zapłakana matka.

Ps - kto nie chce tonąć w smutku i rozpaczy, niechaj tu nie zagląda. Życie jest wystarczająco ponure, a w dodatku gdzieniegdzie podobno leje.