poniedziałek, 31 grudnia 2012

brr, żadnych podsumowań i postanowień :)

Tylko czyny, alleluja i do przodu.

Zdobyłam się dziś na odwagę i powiedziałam rodzicom o zamiarze sprzedaży domu. Żyją :)
Nawet mnie poparli. Więc w środę odwiedzę biuro nieruchomości, ha :)

Zdobyłam się na drugą odwagę i wymusiłam na mamie obietnicę leczenia. Niestety, jeden turnus w ośrodku odwykowym nie podziałał.

Dzieci na imprezach, a ja z okazji sylwestra zafunduję sobie solidną porcję zumby lub aerobicu. Gdzieś te ciastka upychać trzeba, nie?

A wczoraj robiąc śniadanie zauważywszy:


Takie sceny w ogródku, przed śniadaniem?

Nawet pies na porannym obchodzie jej (jemu?) nie przeszkadzał. Czy wszystkie stworzenia, łącznie z obcymi kotami, znają już dobre serce naszego psa?

Szampańskiego powitania Nowego Roku życzę tym, którzy sobie tego życzą, a spokojnego tym, którzy wolą na spokojnie. Wszystkim jednakże pomyślności wszelkiej i tak dalej... :)

czwartek, 27 grudnia 2012

Urlop?

Po kiego mi to było?

Od rana się denerwuję - najpierw mój syn wspaniały (dorosły i odpowiedzialny, jak cholera) kolejny miesiąc zapomniał wystawić śmieci, choć przypominałam mu kilka razy. Wytaszczyłam worki przed bramę (winowajca udał się do pracy), w piżamie, w deszczu, przeklinając na czym świat stoi, mając nadzieję, że panowie od śmieci może zaspali albo coś.

Miałam zaplanowane wreszcze ogołocić bibliotekę i byłam umówiona na tenisa. Udałam się zatem do miasta powiatowego, a gdy na miejscu wysiadałam z auta, zadzwonił partner, że nici z tenisa bo ktoś tam na hali pochrzanił godziny. Gramy o 17. K...,  MOGŁAM POSPAĆ JESZCZE ALBO NAPIĆ SIĘ KAWY CHOCIAŻ.

Popędziłam do biblioteki i odbiłam się od drzwi, bo zapomniałam, że w czwartki nieczynne.

Wróciłam do domu - śmieci stoją. Więc wtaszczyłam je z powrotem, i doprawdy nie wiem, co z nimi zrobimy.

W dodatku pies wywlókł szaliki z szafy, i spał w nich wielce zadowolony, umościwszy sobie gniazdko.

A na urlopie miało być tak pięknie - planowalam wypad z młodą na wyprzedaże i gokarty. Niestety młoda się wypięła i pojechała do kumpla, ma zamiar wrócić jutro wieczorem.

I w związku z tym siedzę sama w domu, wściekła i objadam się ciastem.

Jutro idę do pracy, mam gdzieś taki wypoczynek.



Kwiatek w którym lubił wylegiwać się Forest, usycha. Czy to możliwe, że tęskni? Bo my tak :(

wtorek, 25 grudnia 2012

Było ich trzech w każdym z nich inna krew...

To nieprawda, oczywiście...

Były sobie kotki trzy, kotki trzy...

Była sobie najpierw Paris z opadającym okiem. Nieufna, z dystansem. Rozbawiła nas do łez, gdy pierwszy raz wyszła na zewnątrz (była chowana w bloku) - przez kilka godzin bez przerwy biegała od drzewa do drzewa wspinając się i zeskakując z dziką pierwotną rozkoszą. Niespecjalnie lubiła nas, więc była sobie trochę obok, czasami dając się łaskawie pogłaskać. Pewnego dnia okazało się, że przestała być dobrze wychowaną panienką z dobrego domu, nagle pojawiła się wyuzdana kocica. Po kłótniach, kiedy należy wykonać sterylizację, okazało się, że jest za późno :) Paris utyła, nie zrobiła się jednak ani trochę przytulniejsza. Któregoś dnia, po powrocie do domu zastaliśmy Paris chudą, bardzo niespokojną i kompletnie mokrą. Urodziła swoje dzieci na strychu, na środku wersalki, pod zgromadzoną tam pościelą i kocami. Znalezienie ich zajęło nam trochę czasu :)

Było czworo dzieci, jedno było już martwe. Jedna z koteczek została oddana w stosownym czasie do znajomej koleżanki, w jednej zakochała się Aga, jedną jeszcze zamierzaliśmy oddać, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej przywykaliśmy do myśli, że mamy po prostu trzy kotki :)

Na początku wstał Gibek i zaczął się gibać :) Była najsilniejsza, najwięcej jadła i prowokowała siostry do każdej rozróby. Na oficjalnych chrzcinach otrzymała imię Serena, jak Serena Williams. Lubiła rządzić, jak ona :)

Forrest pierwsza zaczęła biegać :) Okrzyki "run, Forrest" rozpoczęły epokę rozbieganą w domu. Nic już nie było takie samo. Nigdy nie było wiadomo, czy jakiś kot nie pojawi się w miejscu, w którym akurat postanowiliście postawić nogę. Każdy zakątek został beztrosko obsiusiany i obsrany, pomimo poustawianych kilku kuwet. Pies pławił się w nieustających dowodach uczucia, szczególnie stanowiąc arenę kocich potyczek. Wyjątkowa więź połączyła go właśnie z Forestem, ulubieńcem Agi. Forest miał zastanawiające upodobanie do psiego tyłka oraz uszu, w które po prostu się wkręcał całym ciałem.

Myślałam, że całą zimę spędzę obserwując, jak biegają dookoła dostając podsterowności na śliskiej podłodze, albo mrucząc na naszych kolanach, albo robiąc psa w konia biegając pomiędzy jego łapami (zabawnie wówczas wkładał łeb między łapy, jakby chciał zrobić fikołka). Myślałam, że rozwalą na strzępy wszystkie bombki i rozwloką radośnie łańcuchy. Myślałam, że w świąteczny poranek obudzę się obłożona kocią rodzinką, i wreszcie będę miała dość czasu żeby je wyczochrać, wysmyrać, wygłaskać i wydrapać.

 Nic z tego.

Uff, musiałam to z siebie wyrzucić.


postrach inkasenta.

w naszym spokojnym domu na zadupiu dzwonek do drzwi rozlega się rzadko. Wystarczająco rzadko, by wywołać zdumienie oraz oszalałe podskoki psa, który bardzo lubi gości. Naprawdę, bardzo.

Tytułowy inkasent grzecznie puka do drzwi, a ja szarpię się z potworem, który momentalnie przestaje być cielakowaty i nieruchawy, staje się przebiegły, sprytny i śliski. Drzwi uchylają się i zaraz zamykają z hukiem.
Słyszę przytłumione:
- Pani zamknie pieska?
- Już, zamykam - odpowiadam optymistycznie.
Pies nie daje się wtłoczyć do łazienki, przeczuwając moje zamiary przylega całym ciałem do podłogi, przylepia się po prostu do posadzki razem z uszami. Żeby go ruszyć, musiałabym użyć łopaty.
Drzwi wejściowe znów się uchylają, dzięki czemu pies się podnosi
- Pani zamknie pie... - łupnięcie drzwi
- Przecież (kolano na psi tors) się (ręce na psi kark) staram (druga noga energicznie wypycha) - charczę niewyraźnie.
Wpycham towarzyskiego potwora do kuchni, zamykam drzwi, biegnę zamknąć drzwi z drugiej strony od salonu, otwieram niedużemu Panu, który przebiega chyłkiem do licznika i kurcgalopkiem opuszcza niegościnny dom. W kompletnej ciszy rozlega się walenie psa o drzwi, które robi naprawdę upiorne wrażenie.

Nie każdemu da się wytłumaczyć, że to najłagodniejszy zwierz na świecie. Nie każdemu chcę to tłumaczyć :)
Nie każdy lubi być oblizywany i ochlapywany glutami przez psa, nawet jeśli jest to absolutnie cudowny pies, rozumiem to doskonale.

Tym razem bitwa wygrana.

Niebanalnych Świąt :)

Życzę wszystkim zagądajacym, czytającym, komentującym...

Żeby Wam się udały porządne makowce, nie takie jak te:


Żeby Wam wyszły smaczne pierogi, mogą być takie jak te:


By dla każdego znalazło się coś dobrego, na przykład:



I żebyście w wieku starczego dożyli w zdrowiu i czerstwości, wyglądając na przykład tak:


Leniwie i refleksyjnie pozdrawiam spod kołdry, czytając ostatnią deskę ratunku - Igrzyska Śmierci, bo bibliotekę mi zamknęli i nie zdążyłam wymienić książek. W sumie, nie jest tak źle, mogło mi zostać na przykład dzieło o rozmnażaniu ameb.

Pozdrawiam również wszystkich, którzy wysłali do mnie Świąteczne sms, z powodu przeświątecznej awarii telefonu szlag mi trafił książkę kontaktów i nie mam pojęcia, kto do mnie pisze. Ale dziękuję :)

A świąteczną niebanalną piosenkę podebrała mi Viki

Biegnę obrócić schab, może chociaż ON nie okaże się kulinarną porażką :)

sobota, 22 grudnia 2012

ja, hiena..?

Wdepnęłam na którymś z blogów na dyskusję, z której wynikło, żem hiena, albo blogowo-rakowa turystka, czy coś w ten deseń. Że czytam blogi o raku i życia własnego nie posiadam.

Nie wiem.

Nie pasę się cudzym nieszczęściem. Podziwiam. Wolno mi, jak wszystkim, skoro blogi są otwarte.
Nie pamiętam, czy zostawiałam radosne "walcz, trzymaj się, 3mam kciuki itp", raczej nie, ale wolno mi, skoro wolno komentować, a miałabym ochotę zostawić akurat taki wpis.

Trafiłam w pewnym miejscu, czytając komentarze, na swojego rodzaju nagonkę na jedną z komentujących, inne komentujące podawały jej nazwisko i życzyły sobie aby nie zostawiała wpisów. Było to niesmaczne, nie sądzę, aby takiego rodzaju wpisów oczekiwała właścicielka bloga. Niemniej jednak - nie wyrzuciła ani komentarzy napiętnowanej, która najwyraźniej nie brała udziału w ogólnym popierającym chórze, lecz miała zdanie odmienne, ani napiętnujących. 

Najwyraźniej jest to cena popularności.

Powiem tak - popularne blogerki, zmagające się z chorobą lub nie, to promil w internetowych bytach.
My - szara masa - stanowimy o ich popularności. Wspieramy akcje, klikamy, lajkujemy, co kto jeszcze chce.

Nie poczułam się urażona określeniami, które padły pod adresem najwyraźniej takich jak ja - zdrowych (ale czy na pewno?), czytających o zmaganiach z chorobami, ale nie rozumiem czemu z czytania takich czy innych blogów robi się komuś zarzut.

Blogerki, które się znają, mogą przecież spotykać się czy pisać prywatnie i robią to.

A skoro udostępniają swoje blogi, to chcą być czytane chyba? A o popularności bloga decydują tysiące anonimowych hien właśnie.

No i tyle :)

Byłam ostatnio trochę zakręcona, chora i ogólnie nie tenteges więc nie pamiętam bloga, na którym odbyła się dyskusja. A kto by nie chciał być popularny, hę?

Dziękuję wszystkim zaglądającym :) W przygotowaniu ciekawy (mam nadzieję) post odnośnie wigilijkowych prezentów.

Cud się nie zdarzył...

post poprzedni: zdecydowałam się go usunąć z powodu dużej ilości spamerskich komentarzy:

Kotka Gibek - czy też Serena - zdecydowała się opuścić ten ziemski padół. Wczoraj, a właściwie to dzisiaj, bo jeszcze wieźliśmy ją po północy do weterynarza, ale już tylko pokiwał głową.


Atmosfera w domu daleka od świątecznej, smętnie zwisają ze smutnej choinki bombki, które miały być radośnie zrzucane i tłuczone przez rozszalałą kocią rodzinkę. Skurczoną teraz do apatycznej, ciągle chorej Viki (czyli Foresta). Ten Agi ulubieniec został nam jako ostatnia deska ratunku, bo jak nic mi się dziecię zapłacze, jak nic.

wróciwszy przed pierwszą, nie mogłam za nic zasnąć - rozszalały się szumy uszne, rozszalała się wyobraźnia, zmuszając mnie do cominutowego sprawdzania oddechu biednej koteczki, rozszalał się wreszcie kaszel (no nie wiem, czy mokry, czy suchy, ale szarpiący wątpia jak najbardziej), pozbawiając resztek nadziei na sen.*

Dołóżcie do tego porażającą "Dzidzię" Sylwii Chutnik i będzie koszmar jak ta lala.

Czy naprawdę tak            ^^^     wyglądamy? Polacy, kobiety?  Brr...


* w jednym z pierwszych postów pisałam o pożytecznych mięśniach kegla.

Ponawiam, ponawiam, posikawszy się w trakcie kaszlu. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że stałam w niespodziewanym korku i że jedną nogą byłam już prawie w domu.

A Aga to dawno się tak nie uśmiała, jak z posikanej mamy. No cóż.  Zawsze mogę błysnąć intelektem, żeby ktoś nie zauważył mojego lekkiego nietrzymania :D  Bo ruchami w tańcu, to nie urzekam.
nie mogę uwierzyć - jeszcze tydzień temu zastanawiałam się, w jakim tempie rozniosą choinkę, a dziś już nie ma żadnego...


cud się nie zdarzył...
U ostatniej koteczki - Foresta zwanej także Viki, wdało się zapalenie płuc. Była już i tak bardzo słaba, wychudła, nie było gdzie wbijać igły. Patrzyła na nas i wiedziałam, że ma już dosyć.

wtorek, 18 grudnia 2012

miał być blog zjadliwy, wychodzi ckliwy...

chciałam pisać trochę złośliwie, trochę na wesoło, ale sytuacja mnie uziemnia na razie. Walczymy, ale rokowania są kiepskie. To tylko dwie małe kocie dupki, ale... :(

Najbardziej boli smutek w oczach Agi.

A to przecież tylko początek przykrości, które spotkają ją w życiu.
Dlatego bym wolała, żeby była zimną wredną suką. Takim jest w życiu łatwiej.

 
A może nie?

poniedziałek, 17 grudnia 2012

spierniczony weekend

Oto niezawodny przepis na spierniczony weekend:
1/ dwa chore kotki (choroba okazała się groźna i zakaźna; wet z początku kręcił głową ale potem cały weekend i dziś rano kursowaliśmy na zastrzyki, coś tam pomaga),
2/ jedna rozhisteryzowana stanem swojego ulubieńca nastolatka,
3/ jedna chora matka (łeb jak bania, gorączka, i dodatkowo suchy kaszel wyrywający płuca na zewnątrz),
4/ jeden pierdzący niemożliwie lablador,
5/ domek z piernika jako zadanie domowe, na poniedziałek. Pół soboty robiony był projekt techniczny i części z ciasta, w niedzielę posklejanie tego w kupę okazało się dla chorej matki niewykonalne. Lukier twardniał na kamień gdy tylko próbowałam zrobić jakiś ozdobny zygzak, nie twardniał wcale, gdy miał skleić ściany. Wyszła podszyta wiatrem krzywa chałupa. Całość okazała się bez sensu, gdyż rozhisteryzowana nastolatka odmówiła dziś pójścia do szkoły. Podobno w nocy pilnowała kotów, żeby nie umarły.
6/ kilogram spalonego nadzienia do pierogów, przeznaczonych na wigilijkę w pracy.

Wymieszać i podziwiać, jak rośnie :)

Przy tym wszystkim całkiem całkiem zachował się fochman, nie powiem. Nosił cierpliwie herbatki, znosił przekleństwa i siwy dym w kuchni, rysował projekty, woził kocie oklapłe dupki do weta i w ogóle byłam w szoku. Syn stanął na wysokości (zadania) i wyczyścił wierzchy szaf i żyrandole. Idą Święta :)

No i - co wprowadziło matkę w największy smutek:
Oto dziecko moje młodsze malutkie sięgnęło do czubka choinki bez podnoszenia :(

to nie fair :(
mogła poczekać jeszcze rok chociaż, prawda?


wykończona powyższym, nienadająca się do niczego, właśnie wykorzystuję ostatnie nędzne dni świątecznego urlopu, w czasie gdy powinnam tryskać energią, w rytm dżingle bells szorować schody i robić zakupy z milionem innych zagonionych matek, robiących to samo.

Jeśli chodzi o pierogi, to spróbuję namówić mamę, żeby mi zrobiła, w ramach terapii.

Wszystkich przedświątecznie chorych pozdrawiam :)

czwartek, 13 grudnia 2012

...

nasza Paris odeszła wczoraj.

Zabiegana pomiędzy szpitalem (Tata), oddziałem psychiatrycznym dziennym (gdzie usiłuję umieścić Mamę) i swoimi kłuciami i bólami, na dodatek katarem i kaszlem (znowu?!) Agi, niezbyt poważnie potraktowałam dwudniowy brak apetytu kotki i jej ogólną apatię. Tym bardziej, że byliśmy umówieni do weterynarza na zdjęcie szwów po sterylizacji na dzisiaj, więc... :( A na tle jej rozszalałych dzieci, każdy kot wyglądałby apatycznie.

wczoraj znaleźliśmy ją martwą. Dziś rano zawiozłam ją do weta, na sekcję, boję się o pozostałe kocięta.

Nie było mojej histerii, jak po śmierci mojej "starej" kotki, z którą spędziłam 11 lat. Paris była u nas od wiosny, trochę z boku - nie lubiła się przytulać, siedzieć na kolanach, grzać mi pleców w łóżku itp. Czulsze nastroje miała po urodzeniu kociąt, ale jej minęło. Zostałam nią obdarzona trochę z zaskoczenia - nie zagrzała miejsca u koleżanki i na gwałt szukała domu. Ja, pomimo, że od śmierci mojej Czarnej minęły dwa lata, ciągle byłam w "kociej żałobie" i pocieszyciela nie szukałam.


Zostało trochę zdjęć i dzieciaczki :) Dobra z niej była mama i ładnie wychowała dzieci, więc pewnie wyleguje się w kocim niebie


Dużo ostatnio załatwiam, odwiedzam lekarzy, analizuję wyniki, wsłuchuję się w swoje i cudze dolegliwości i ogólnie mam taki niespecjalny nastrój. A już prawie było świątecznie. Zazwyczaj przychodzą mi do głowy różne humoreski, widzę śmieszne sytuacje tam, gdzie ich nie ma - a teraz posucha. Wszystko dookoła jest ponure, choinką na rynku targa złowieszczy wiatr, a radosne z pozoru dzwoneczki aniołów z opłatkami brzmią jak zapowiedź nadejścia jakiejś przerażającej postaci z horroru. Może to moja szefowa, zdegustowana spadkiem formy? :)

Pojawiły się wieści o pewnym arcyważnym filmie, który trzeba wesprzeć, aby powstał - postaram się, ale wydatki w związku z wizytami/chorobami/pobytami w tym miesiącu przekraczają moje wszelkie wyobrażenie.







wtorek, 11 grudnia 2012

biegam i załatwiam :)

lekarze różnych specjalności przewijają się jak w kalejdoskopie. Moja specjalność - badanie wszystkiego co się da. Czy to już hipochondria, zdecyduje psychiatra, termin wizyty jeszcze nieustalony :)

Wzięłam się za badania częściowo pod wpływem odwiedzanych blogów (cześć Wam i chwała, Gladiatorki), a częściowo pod wpływem planowanej operacji - przesuniętej niedawno o pół roku.

Do mojej choroby zdążyłam się już przyzwyczaić, niemniej jednak lekarka uprzedziła, że bez operacji mogę całkowicie stracić słuch.

Podobno można usłyszeć mruczenie kota?

Po drodze wyszły mi dolegliwości natury ortopedycznej, ostatnio kardiologicznej, i jeszcze po drodze zablokowana karta NFZ (śląskie wie, z czym się je).

Z dobrych wieści - podjęta została decyzja o terminie i miejscu wakacyjnego wygrzewania tyłków:
Dla młodej decydujące były słomiane parasole i zjeżdżalnie, dla mnie - palmy, ciepełko, słoneczko, tydzień lenistwa i odrobina luksusu... na co jeszcze nie zarobiłam :D
więc...
byle do lipca ... :)

to wracam do pracy :)

niedziela, 9 grudnia 2012

Pobudka :)

Pobudka dla zaspanych pająków w kątach i w rogach przysufitowych. Oburzone, szybko zbierały dlugie nogi i pędziły przed siebie, ale na nic to :) Odkurzacz był bezlitosny. W ten oto sposób, aż do zdechnięcia odkurzacza, celebrowałam wczoraj świąteczne porządki. Chyba oznacza to zgon dla kilku pajęczych rodzin, ale w zamian obiecuję do świąt nie rozprawiać sie z myszą grasującą na strychu i podgryzającą marchewkę. A koty ani myślą tam włazić - nie dość, że zimno, to jeszcze jedzenie ucieka :)

Kolejna próba porozumienia z fochmanem spełzła na niczym.

Coraz mniej rozumiem tego człowieka, straciłam już nadzieję na posklejanie tego, pożal się Boże, związku. Mam kilka pozauczuciowych powodów, by trwać w takim zawieszeniu. Dlaczego on jest ze mną i do czego mu jestem potrzebna, nie mam pojęcia.

Nie powinnam się może poddawać, jak przy rozstaniu z mężem, ale zniechęca mnie, że kolejne moje próby porozmawiania o ważnych dla mnie sprawach zdychają jak przyczajone po kątach pająki - M. zmienia temat, albo udaje, że nie słyszy, ewentualnie mówi, że czas i miejsce nieodpowiednie - przy czym NIGDY nie nawiązuje rozmowy w czasie i miejscu, które mogłoby być odpowiednie wg niego - i jeszcze ma w zanadrzu kilka zagrywek, które powodują u mnie wysypkę i blokują chęć do rozmowy o czymkolwiek. Jeśli jestem bardzo uparta i drążę, to przestaje sie odzywać na jakis tydzień. Po tygodniu udaje, że rozmowy nie było.

Kiedyś wmówił mi, że to moja wina - jestem tak beznadziejna, że mój mąż ze mną nie wytrzymał i stąd wszystkie nasze kłopoty. Dobry jest :) W odwracaniu kota ogonem, oczywiście.

Niestety nie jestem odważna, mądra, przebojowa i niezależna i w rezultacie beczę po kątach, ukrywając się przed córką, a potem idę sprzątać, albo prasować, co mnie uspokaja. Aż do następnego razu.

Podobno brak uczucia można zrekompensować czekoladą... To nieprawda.
Podobno brak seksu można zrekompensować sportem... to też nieprawda :)

ale sport + czekolada + pół butelki białego wina... powinno podziałać :)

piątek, 7 grudnia 2012

mróz :)

i nos odpadał w trakcie biegania... :) Za kilka dni okaże się, czy sport w temperaturze -8 to zdrowie. Truchtając nadwiślańskimi wałami napotkałam narciarza biegowego, co mi przypomniało, że moje nowiutkie narty i takież buty czekają na strychu od wiosennych wyprzedaży i pewnie bardzo chcą być wypróbowane.Oby do środy :) nawet nie pamiętam jakiej były marki... Niemniej jednak bieganie podoba mi się coraz bardziej. Niestety - efektów w postaci zmniejszenia opony brak. Bo nie trzeba chlać nalewek i pożerać ciastek, niestety. Tyle przyjemnych rzeczy mnie omija, że jedzeniem sobie nadrabiam.

jeden łociec z grupy agi wyraził zainteresowanie wspólnym bieganiem.

hmm

przyzwyczaiłam się do samotnego sapania i machania rękami i dziwnych podskoków czasami. -  z kimś będzie mi głupio. W dodatku urodą nie grzeszy :D Muszę to przemyśleć.


Cieszę się, ze zaraziłam towarzystwo lepiejami. Chodzą za mną cały czas :)
Bo przecież

lepiej mieć spuchnięte wary
niż skarpety nie do pary...

czyli kompletnie od czapy ma być :)

czwartek, 6 grudnia 2012

Kulczykiem być...



W takich sytuacjach (i nie tylko w takich, nie oszukujmy się), chciałabym być Kulczykiem co najmniej :)





skarbonka dla Wojowniczej


bo przecież-
trzeba. I już.

I piękna piosenka dla Wojowniczej


środa, 5 grudnia 2012

Bee... beee...

Lepiej mieć na głowie trwałą - "owcze fale"
niż noc spędzić w jednej celi z kanibalem

ewentualnie 


lepiej mieć na głowie moc baranich skrętów
niż spotkać w noc ciemną grupę głodnych mętów

tako wam rzecze świąteczna łowieczka, hej :)

wtorek, 4 grudnia 2012

Święty Mikołaj istnieje :)

na blogu Viki napisałam życzenie i.... TO DZIAŁA :) !!!

Czytalność mi podskoczyła, serce z tej radości tyż, witam serdecznie wszystkie nowe czytaczki, "starym" kłaniam się uprzejmie. Myślałam, że sama tylko będę przeglądać smętne zapiski ponurych dni, a tu proszę - miłe towarzystwo :)

a tymczasem u nas...

ctrl+ na powiększenie obrazu, ponieważ jest to mój pierwszy rysunek, choćby nie wiem co, jestem z siebie dumna :)

Dziś środa zwana galopującą, nie doda urody (a może jednak?) tylko przeminie szybko; mam nadzieję, że wreszcie ujrzę moją fryzjerkę, a ona będzie w nastroju zrobić mi wreszcie włosy. Dobra z niej kobieta, ale kapryśna, jak jesienna pogoda :) Ma jedną niezaprzeczalną i dla mnie fundamentalną zaletę - jest niedroga :)

Święty Mikołaju - dziękuję :) 

gdybyś jeszcze miał jakieś rezerwy, to...


albo, z przyjemnością...

niedziela, 2 grudnia 2012

nuudy :)

Kotka dochodzi do siebie, ale noc po operacji miałam ciężką. Ustawiłam sobie budzik, żeby wstawać co dwie godziny i sprawdzać, czy wszystko w porządku, w rezultacie byłam potwornie niewyspana, budziłam się na każdy mozliwy szelest, a urywane sny miałam przekoszmarne. Śniło mi się że znalazłam ją rozszarpaną na szczątki przez własne dzieci, a póżniej, ze musiałam połykać dwuzłotówki :) na szczęście po dwóch dnia syczenia przyszły dziś do niej obie i znowu mamy kocią słodką sielankę, gdy wylizują sobie nawzajem uszka i łapki :) Taka domowa wielogatunkowa idylla :)



Zapomniałam też, że czasami trudno mi zasnąć w nocy, jak się wybudzę, ale tym razem było warto. Z całego serca polecam książkę Agaty Tuszyńskiej Oskarżona Wiera Gran, 

poruszająca


Za oknem ponuro, ale na tą okoliczność sprokurowałam antydepresyjny i antylistopadowy szal szałowy i kolorowy :)



Tu już gotowy - na mnie :)










A tu, tradycyjnie poziomo (łaj?!) aga w charakterze pstrokatej mumii, szal jeszcze niecałkiem.













W planach mam szal pod roboczą nazwą "listopadowy świt". To nic, że grudzień, za rok będzie jak znalazł :)

Jako, że miałam dzieci razem, zagoniłam towarzystwo do pieczenia ciasta, już pachnie :)

W tle grała Edyta:

Na pytanie córki, po starciu cytrynowej skórki, co ma teraz robić, odpowiedzieliśmy chórem z synem "Zatańcz ze mna jeszcze raz...". Lubię to, ze potrafimy się porozumieć bez słów i mamy podobne poczucie humoru, ale żyję w strachu - co z nim będzie? Jest facetem inteligentnym i naprawdę fajnym. Przez wszystkie szkoły przechodził beztrosko i bez mała cudem, na piękne oczy (po tatusiu). Snują się za nim dziewczyny nie bacząc na brak jakichkolwiek perspektyw i - co gorsza - ambicji, brak pracy, zawodu i kompletne nie przejmowanie się powyższym. Jego życiowa dewiza? Jakoś to będzie...

W tym momencie przypomniała mi się któraś moja randka, i w uszach mi stoi jak jego tatuś też mi tłumaczył w jakiejś tam sprawie, że jakoś to będzie, bo on ma szczęście w życiu. Dlaczego wówczas nie uciekłam?

No tak, może i jestem wredna, ale jego ostatnia dziewczyna (studentka) nie potrafi posługiwać się nożem i widelcem. Jadła dziś z nami śniadanie i przysięgam - trzymała widelec w zaciśniętej pięści prawej ręki, wbijała w parówkę, po czym przekładała do prawej ręki nóż i ucinała kawałek. Mam pochodzenie chłopsko-robotnicze, ale na litość boską... Czy ja przesadzam? Nie odezwałam się ni słóweczkiem, choć jadowite uwagi niagarą spływały na me usta....


 Jutro przełożona wizyta u fryzjerki, z zamiarem zrobienia sterczącej szopy.