rzecz o odchudzaniu
temat obgadany na wszystkie strony
dodam swoje okraszone sukcesem trzy grosze
otóż, jestem żarłokiem. Uwielbiam czynność jedzenia, być
może rekompensując sobie w ten sposób braki w innych dziedzinach życia,
jedzenie jest po prostu dla mnie przyjemnością samą w sobie. Przy czym
zaznaczyć należy, że nie zaliczam się do wybrednych smakoszy. W tej sytuacji od
jakichś 2-3 lat robiło się mnie coraz więcej i więcej, głównie w brzuchu – wiek
i spowolnione trawienie też zrobiły swoje. Nigdy nie byłam na żadnej diecie, a
samo słowo wywołuje u mnie chęć przekąszenia czegokolwiek, byle natychmiast,
potwierdzając, że problem mojego głównie wieczornego obżarstwa mieści się w głowie. Do zmiany
przyzwyczajeń żywieniowych dojrzewałam powoli, próbowałam zmieniać nawyki
metodą drobnych kroków, ale nie sprawdziła się. Któregoś dnia koleżanka z pracy
przez okres adwentu postanowiła nie jeść słodyczy. Pomyślałam sobie – spróbuję,
do świąt bez słodyczy i chleba, a potem się zobaczy. Problem posiłków (a
zjadałam 6-8 kromek białego chleba dziennie!!) rozwiązała kasza jaglana, za którą
obecnie przepadam. Od początku grudnia jem 4-5 posiłków dziennie, wielkości
objętościowo ok. 1 pięści, z kaszą, płatkami , po dwóch tygodniach włączyłam
kromkę razowego chleba. W ciągu dwóch miesięcy schudłam 8 kg, początkowo twarz,
oczywiście biust, sporo z pasa i brzucha i …dłoni. „Ubraniowo” zmalałam o ok. 2 rozmiary, obecnie plasuję się między L a M, ważę 65kg., dużo lepiej się czuję, jeśli chodzi o sprawy
trawienne, co było dla mnie chyba ważniejsze od samego schudnięcia. Uważam, że
kluczowa w moim przypadku okazała się temperatura posiłków – gdy zjem coś
ciepłego, czuję się po prostu lepiej, dlatego minimum 3 moje posiłki są ciepłe. Ale też nieskomplikowane, bez uciążliwych obliczeń wagowo/kalorycznych, i robione z tego co lubię i zwykle jadam. Do
tego sporo ruchu (ale to nic nowego, ruszam się od zawsze, a ostatnio dużo lżej się ruszam) i sporo - około 2-3 litrów dziennie - ziołowych herbat, gdyż nie lubię wody
Niestety, osiągnięty w sumie łatwo i bez wyrzeczeń cel* równie łatwo jest zniweczyć. Poluzowałam sobie słodko w lutym, kontrolując jedynie wagę, która nadal spadała, chyba siłą rozpędu. Pod koniec marca na zumbie dostałam kolki i to był sygnał ostrzegawczy, że wracają stare przyzwyczajenia, więc... wracam do diety. Najwyraźniej potrzebuję bata nad sobą :)
wymyśliłam, że spróbuję zrzucić jeszcze 5 kg, chociaż zastanawiam się, czy nie będzie mi skóra wisieć ;D
* to znaczy tylko tyle, że nie wspominam tego czasu jako koszmar - nie byłam głodna, i nie zapychałam się np. sałatą, której nie lubię, a którą narzucałaby mi jakaś wymyślna dieta. Odmawiałam sobie słodyczy, ale miałam poczucie, że robię coś dobrego dla siebie.