wtorek, 28 kwietnia 2015

chyba zwariowałam

na urlopie wypoczynkowym można odpoczywać
można też sporządzić listę spraw do załatwienia długą jak Wisła
i wsiąść rano do auta
i nie usłyszeć nic poza tragicznymi miaukami Józi wiezionej do weta

to była ostatnia w miarę spokojna chwila tego pięknego poniedziałku
zapakowałyśmy się do autobusu spóźnionego jak my na wszystkie poumawiane spotkania
i, pożyczając pojazdy, wykorzystując ludzi i przepraszając za spóźnienia załatwiłyśmy cośniecoś
pod koniec dnia byłam tak zmęczona, że naprawdę wolę już być w pracy, niż na urlopie

przy okazji przypomniało mi się, dlaczego nie cierpię publicznego transportu
otóż, siedzący przy oknie młodzieniec w pewnym momencie soczyście kichnął
czego zielonkawe efekty wylądowały na szybie i stały mi - czy raczej wisiały - przed oczami prawie cały dzień
młodzieniec siedział niewzruszony :)

dzisiaj dzień zaczął się wprawdzie sympatycznym pomrukiem koni mechanicznych
(czego jakże często nie doceniamy, prawda?)
ale niezbyt szczęśliwie dla jednego przedstawiciela leśnych zajęcy,
który z rzędu jadących ruchliwą drogą samochodów wybrał sobie akurat mój
by popełnić samobójstwo

acha, jeśli chodzi o szaleństwo - w nowym domu naliczyłam 14 zwykłych okien + 2 wyjścia tarasowe. Nie wiem, jak to ogarnę, bo nie lubię okien myć. Może po prostu polubię, bo nabiorę wprawy? W dodatku Podlotka uparła się, że zamieszka w piwnicy.


miłego tygodnia :)




środa, 22 kwietnia 2015

jadowita na huśtawce

nikt nie obiecywał, że będzie łatwo

pokłóciłam się z Matką osobistą
ale potem przypomniałam sobie, że ma mnie jedną i w sumie jest chora
więc, chociaż nagadała mi okropnie, wyrzuciłam z głowy wizję harpii wydzierającej własnej matce szczękę z ust tudzież inne dobra skąd indziej (tak. ta harpia, naciągaczka, to ja we własnej osobie) i, kupiwszy kawałek ciasta, poszłam się pogodzić, a tu niespodzianka - Matka nic nie pamięta, nie wie o co chodzi, i do głowy by jej nie przyszło mieć pretensje czy zastrzeżenia, a dom się jej bardzo podoba i w ogóle zgłupiałam. I skąd niby przyszło mi do głowy że ona by wolała nowy samochód kupić, niż dokładać się do domu a z mojej winy coś tam coś tam? Jeśli nic z tego nie rozumiecie, to ok, bo ja też.

Podlotka zdaje egzaminy gimnazjalne, przy czym podstawowym jej problemem było - w co się ubrać, oraz, czy nie będzie miała gorszych procentów niż Wielki Brat. Ponieważ jednak dość dobrze się uczy, nie martwię się za bardzo o wyniki. Szkoła wybrana, a Podlotka poszła na egzamin w przedwojennych butach swojej Prababci ze strony Wielkiego Nieobecnego Ojca. Podobno to nazywa się vintage.
 
Więc, kwiecień plecień, czasem słońce, czasem deszcz, a za oknem kwitnąca magnolia.
Byle do końca czerwca :)

piątek, 17 kwietnia 2015

deficyt dobrych myśli

dopadła mnie nagle świadomość, jak wiele rzeczy może pójść nie tak
potknąć się po prostej drodze, zgubić, zawrócić na autostradzie ku tarasowi z widokiem na góry
kupujący naszych kupujących mogą nie dostać kredytu
sprzedająca Starsza Pani może nie wytrzymać wzruszeń i zostawić PRAWIE NASZ DOM na pastwę rozsianych po Europie spadkobierców, którzy z kolei mogą nie być chętni do zbycia
mój Tata może się rozmyślić co do współudziału w tej imprezie i wycofać swój jakże znaczący wkład
nie wspominając o innych codziennych życiowych pułapkach

może lepiej przestanę planować te kawy, tak na wszelki wypadek.


pobujam się, udając, że tańczę salsę, powieszę pranie i całkiem spokojnie wypiję pierwszą kawę
zmienię opony, usmażę naleśniki,wyczyszczę kuwetę oraz kibelek; obejrzę z Podlotką film z jej ukochanym Jaredem Leto, wyprasuję wybrane na egzamin ciuszki i będę podtykać mojej prawie już nie gimnazjalistce orzechy i banany, to właśnie będzie się działo w ten weekend :)


czwartek, 16 kwietnia 2015

kartony, pudła, pudełka

czyli pakowanie w pełni, choć czasu zostało sporo
teoretycznie sprawa jest prosta - zapakować w jednym miejscu, przewieźć, wypakować
więc tak zrobię, powoli, systematycznie i z uśmiechem
albowiem - czekają na mnie dwa tarasy z widokiem na góry, piękny ogród i oczywiście DOM
wszystkim trzymającym kciuki ciepło dziękuję :)
dom wymaga sporego remontu i już teraz się boję, bo remontów nie cierpię - ale cena dzięki temu była do przełknięcia
istnieje jednak możliwość, że jesienią będę podkradać koleżankom bułki w pracy
więc jeżeli zaproszę Was na kawę - a zaproszę na pewno, to proszę przyjechać z prowiantem ;P

piątek, 10 kwietnia 2015

walka z bebechem czyli temat rzeka



rzecz o odchudzaniu
temat obgadany na wszystkie strony
dodam swoje okraszone sukcesem trzy grosze
otóż, jestem żarłokiem. Uwielbiam czynność jedzenia, być może rekompensując sobie w ten sposób braki w innych dziedzinach życia, jedzenie jest po prostu dla mnie przyjemnością samą w sobie. Przy czym zaznaczyć należy, że nie zaliczam się do wybrednych smakoszy. W tej sytuacji od jakichś 2-3 lat robiło się mnie coraz więcej i więcej, głównie w brzuchu – wiek i spowolnione trawienie też zrobiły swoje. Nigdy nie byłam na żadnej diecie, a samo słowo wywołuje u mnie chęć przekąszenia czegokolwiek, byle natychmiast, potwierdzając, że problem mojego głównie wieczornego obżarstwa mieści się w głowie. Do zmiany przyzwyczajeń żywieniowych dojrzewałam powoli, próbowałam zmieniać nawyki metodą drobnych kroków, ale nie sprawdziła się. Któregoś dnia koleżanka z pracy przez okres adwentu postanowiła nie jeść słodyczy. Pomyślałam sobie – spróbuję, do świąt bez słodyczy i chleba, a potem się zobaczy. Problem posiłków (a zjadałam 6-8 kromek białego chleba dziennie!!) rozwiązała kasza jaglana, za którą obecnie przepadam. Od początku grudnia jem 4-5 posiłków dziennie, wielkości objętościowo ok. 1 pięści, z kaszą, płatkami , po dwóch tygodniach włączyłam kromkę razowego chleba. W ciągu dwóch miesięcy schudłam 8 kg, początkowo twarz, oczywiście biust, sporo z pasa i brzucha i …dłoni. „Ubraniowo” zmalałam o ok. 2 rozmiary, obecnie plasuję się między L a M, ważę 65kg., dużo lepiej się czuję, jeśli chodzi o sprawy trawienne, co było dla mnie chyba ważniejsze od samego schudnięcia. Uważam, że kluczowa w moim przypadku okazała się temperatura posiłków – gdy zjem coś ciepłego, czuję się po prostu lepiej, dlatego minimum 3 moje posiłki są ciepłe. Ale też nieskomplikowane, bez uciążliwych obliczeń wagowo/kalorycznych, i robione z tego co lubię i zwykle jadam. Do tego sporo ruchu (ale to nic nowego, ruszam się od zawsze, a ostatnio dużo lżej się ruszam) i sporo - około 2-3 litrów dziennie - ziołowych herbat, gdyż nie lubię wody 

Niestety, osiągnięty w sumie łatwo i bez wyrzeczeń cel* równie łatwo jest zniweczyć. Poluzowałam sobie słodko w lutym, kontrolując jedynie wagę, która nadal spadała, chyba siłą rozpędu. Pod koniec marca na zumbie dostałam kolki i to był sygnał ostrzegawczy, że wracają stare przyzwyczajenia, więc... wracam do diety. Najwyraźniej potrzebuję bata nad sobą :)
wymyśliłam, że spróbuję zrzucić jeszcze 5 kg, chociaż zastanawiam się, czy nie będzie mi skóra wisieć ;D

* to znaczy tylko tyle, że nie wspominam tego czasu jako koszmar - nie byłam głodna, i nie zapychałam się np. sałatą, której nie lubię, a którą narzucałaby mi jakaś wymyślna dieta. Odmawiałam sobie słodyczy, ale miałam poczucie, że robię coś dobrego dla siebie.

środa, 8 kwietnia 2015

budzikom śmierć, a sierściuchom?

nie wiem, co jest z tą Józią
ledwo przyjdzie weekend, to kocisko wstrętne budzi mnie o 5 rano
zaczepia łapką, skubie, łaskocze
wkręca się mordką w nos
jak już zwlokę zwłoki z barłogu, to się ułoży u Fochmana i śpi
wtf?!


trzeba mieć lekko upośledzony słuch i nie znać języka wokalistki
i śpiewamy piosenkę o Józi dręczącej Jadowitą:


...Józia trąca mnie wąąąąąsem
o piątej rano to nonsens
brutalnie budzić mnie
wąs - dąs - wąs - pąs...



czwartek, 2 kwietnia 2015

u Was też biało?

piątek, wielki zresztą, objawił się bynajmniej nie Wielkanocną bielą
odśnieżyłam auto, wyjechałam na drogę - tylko po to by zawrócić po jakichś 100 metrach
szkoda nerwów na taką jazdę
komunikacją publiczną objechałam pół powiatu, bo drogę główną tradycyjnie zablokowały tiry
ale przynajmniej nie pociłam się za kierownicą
do pracy dotarłam spóźniona, zaopatrzywszy się po drodze w wielką lukrowaną babę
jeśli Fochman będzie w dobrym humorze i umyje podłogi, to będą prawdziwe Święta
połączone naturalnie z nieudolnymi próbami spakowania dobytku :)

veto, czyli nie wiadomo już nic

matka moja stanęła okoniem
że możemy kupić dom, wieżowiec, posiadłość ziemską z pałacem, wyspę na oceanie szczęśliwym - ona się nie przeprowadzi donikąd
i już
i całą strategię trza od nowa obmyślać


tytułem wyjaśnienia
wiele osób robi wielkie oczy, że chcę zamieszkać z rodzicami
wiem, może być trudno, ciężko i beznadziejnie
ale - nie mogę patrzeć na to, jak mama się stacza i zapada w pustkę
mam nadzieję, że kiedy zamieszkamy razem lub bliżej, będziemy ją gdzieś wyciągać, że mając towarzystwo, zwłaszcza, kiedy tata pracuje - będzie miała rzadziej okazję do zalewania wódką urojonych nieszczęść, i mam nadzieję, że nadzieja nie jest matką głupich w tym wypadku :)

jakby miało nie być, będzie dobrze
czego wszystkim życzę :)
i Wesołego jajka, naturalnie :)