czwartek, 28 lutego 2013

gdyby mi ktoś 10 lat temu...



(rozpadające się małżeństwo, zadłużone mieszkanie, do którego nie miałam żadnych praw, jedynie obowiązek spłacania długów, których narobił ex-małż)

powiedział, że za 10 lat:

będę miała młodszego partnera, dom na wsi, samochód, prawie zapłacone wszystkowcenie w Egipcie,
oraz…. TADAM… fchrrrancussskie perfumy od Diochrchrchra samego

no, nie wierzyłabym, ani trochę w taką kupę szczęścia

A teraz?
proszę – na partnera kręcę nosem, mieszkanie na wsi mi nie odpowiada, samochód niby mój, ale na Ojca zarejestrowany, wniosek z tego, że im więcej człowiek posiada, tym wybredniejszy staje się. I jeszcze, że niezawodność samochodów i klasycznych zapachów jest ważniejsza od faceta :D

ale tygodniowe święto lenistwa i sybarytyzmu na słoneczku pod palmami jest niezmienne

znalazłam takie oto zdjęcie, na którym moje dziecię w zeszłą zimę na zlodowaconej Wiśle dawało upust uwielbieniu do geometrii


środa, 27 lutego 2013

z biegiem lat...

...staję się chyba meteopatką. Przygnębiają mnie nisko wiszące chmury, zawiesiste mgły, błoto i wyzierające zewsząd śmieci. Wczoraj rozleniwiłam się i zamiast machać ręcyma i nogyma w takt energicznej muzy i przyjemnie mobilizujących pokrzykiwań Ewy, zaległam na kanapie tępo wgapiając się w kiwające się za brudną szybą gołe gałęzie. Kompletna demobilizacja psychiczna. Niespecjalnie dobrze wpłynęło na mnie kilka pożartych ciastek. Ech, te babskie nastroje :)

Problem pojawił się z młodą. Oswojona dentystka zaproponowała konsultację ortodontyczną, sugerując aparat ruchomy - raz, że cena, dwa, że młoda stałego nie chce. Tymczasem nieoswojona pani zgryzolog sugeruje dość stanowczo stały. Różnica w cenie to około 3 tysiące, więc... Dumam i dumam, zrobiłyśmy po drodze zdjęcia szczękowe (only 90 zł:)) i nie wiem. Poszukam może innej pani zgryzolog, albo popaczę zagramanicę - podobno w Czechach taniej.

j'adore mam okazję nabyć - relatywnie tanio, nawet nie pytam skąd pochodzi. W sumie dla mnie to i tak cenowe szaleństwo ale zapach tak piękny, a niedługo dzień kobiet, więc... chyba ulegnę.




Przynajmniej, jak nie będę dobrze wyglądać (to dziś ten dzień - brak oka, włosy w niedbałą kitkę, żenua), to będę zabójczo pachnieć :)  


wtorek, 26 lutego 2013

Ale jaja...

wyprodukowało me dziecię, krew z mej krwi, kość z mej kości...
więc, skąd u niej te zdolności?



wiosną pachnie :)

niedziela, 24 lutego 2013

motylem jestem :)



Oczywiście, że NIE JESTEM na żadnej diecie, ani się nie odchudzam. Ograniczam spożycie :)

natomiast, podobnie jak autorka tego posta, coś tam ćwiczę. No, staram się :)

Wczoraj włączyłam moją mentorkę w zabójczym kilerze.

Hmm

Normalnie napisałabym tak, i byłoby to zbliżone do prawdy:

Praktycznie rzecz biorąc, prawie wszystko mi wyszło. Najlepiej polecenie "jak nie dajesz rady to zwolnij i przejdź do marszu". W momentach, kiedy należało "położyć się na macie", przebywający przypadkowo w okolicach mojego domu mogli odczuwać wstrząsy, będące skutkiem bezwładnego opadania mojego udręczonego ciała na rzeczoną matę. Rano odkryłam także popękane w miejscu moich rozpaczliwych quazi-podskoków panele. Końcówka z poleceniem "odpoczywaj w tej pozycji" również wyszła mi doskonale.

Ale...

dostałam maila od Anny-Michaliny. Że trzeba określać się optymistycznie, to wtedy wszyscy (szczególnie faceci) w to uwierzą. To się chyba nazywa afirmacja.

Więc...

Jestem, szprycha i pudzian w jednym. Ewa to przy mnie miękka parówa. Kilera zrobiłam bez zadyszki z trzykilogramowymi ciężarkami w rękach, a, że miałam mało, rozważam zrobienie dziś kilerów dwóch. Albo trzech pod rząd. Mój brzuch przypomina zbrojony beton, uda i pośladki stal hartowaną, a rano wskoczyłam w spodnie w rozmiarze XS. Przed śniadaniem zrobiłam po 500 pompek na jedną rękę (bynajmniej nie damskich), a Fochman siedzi w kąciku i wyje z rozpaczy, że nie dość mnie dotąd adorował.

Ha.

sobota, 23 lutego 2013

a co mi tam smęty żenujące:)

prosta jestem, jak budowa cepa.

Wystarczyła perspektywa solidnego wycisku na świeżym powietrzu i od razu mi lepiej.

Nie wiem, czy wierzę w siebie bardziej, niż wczoraj. Chyba nie. Ale na ogół, po prostu nie zwracam uwagi na swoje liczne wady i ciemne strony niezłego w sumie żywota. Czasem mnie tylko tak dopada :) może to zmiana pogody?

Dziękuję za wsparcie, jednak nie byłam taka sama :)

Rano wstałam naładowana pozytywnie. Fochy Fochmana skwitowałam uśmiechem, niechęć dziecka do wyjazdu na narty energiczną pieśnią, psią mordę na mojej poduszce buziakiem w mokry nos.

Mam także w perspektywie rozliczanie PIT-ów, czyż to nie fascynujące?

zrobię to za pomocą jednego z licznych programów i programików, mam jednakże zgryz.

Otóż, należy pamiętać o ważnym procencie.

Ale komu?!

Postanowiłam (biegając) tak:

swój jednen przeznaczę na przytulisko ocalenie

nie jest wielki ten procent, a pewną ksenę staram się wspierać regularnie w inny sposób.

procent moich rodziców przekażę na chustkę, bo choć fundacja młoda, to można już.

Tyle tylko mam :) ale wierzę, że ziarnko do ziarnka :)


piątek, 22 lutego 2013

jadowita w czarnej dziurze

naładowana adrenaliną, po kilku dniach bardzo wytężonej pracy i obowiązków na obrotach, radośnie witałam piątek. Wyszczerzona jak pies do kupy śniegu, wyszłam z biura i...

nie wiem - jakby nagle zgasło światło.

Zorientowałam się, że nikt już nic ode mnie nie chce (w pracy chcieli, a jakże), moje dzieci i pies doskonale się bawią i w zasadzie mogę wrócić do domu o północy, nie mam do kogo otworzyć gęby, nawet fochmana gdzieś wywiało.

jestem SAMA

nie mam z kim iść na kawę, pogadać, pośmiać się, nie mówiąc o przytuleniu czy czymkolwiek innym.

powłóczyłam się smętnie po sklepach, odebrałam książkę z biblioteki, zajrzałam do biedronki i - daję słowo - całą drogę do domu płakałam.

bo, w zasadzie, nie mam już szans, by kiedykolwiek ktoś coś... wiecie :)
bo nie jestem taka fajna jak mi się wydaje - bo przecież miałabym wówczas z kim iść przez takie zaśnieżone ulice, prawda?

bo chodzenie samej do kawiarni na latte jest chujowe. Nawet, jak się udaje zaczytaną.

bo jedyne, co mogę zrobić, wyżalić się tutaj. Bo mam mnóstwo powodów do bycia kompletnie nieszczęśliwą. Jestem nieatrakcyjnym zaniedbanym babsztylem, którego nikt nie tyka nawet kijem, nie mówiąc już o recytowaniu poematów pod balkonem. Nawet balkonu, kurwunia, brak.

byłam bardzo blisko zadzwonienia do pewnej osoby. Wiem, że mogłabym się wyżalić na jego piersi, wypić z nim nie tylko latte, ale boję się, że w moim obecnym stanie skończyło by się czymś, czego mogłabym żałować.

Pozostaje mi bić sobie brawo za ten ostatni bastion zdrowego rozsądku.

Więc oto siedzę, czytam piękny post frustratki.

taki wiersz cudny tam jest, że muszę go zacytować


Rainer Maria Rilke - Samotność

Samotność jest jak deszcz.
Z morza powstaje, aby spotkac zmierzch;
z równin niezmiernie szerokich, dalekich,
w rozległe niebo nieustannie wrasta.
Dopiero z nieba opada na miasta.

Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu,
kiedy ulice biegną witać ranek,
i kiedy ciała, nie znalazłszy nic,
od siebie odsuwają się rozczarowane;
i kiedy ludzie, co się nienawidzą,
spać muszą razem - bardziej jeszcze sami:

samotność płynie całymi rzekami.

(tłum. Janina Brzostowska)


a towarzyszy mi gorzka czekolada i cierpka nalewka

Wszystkich samotnych pozdrawiam. 
Jutro... 

środa, 20 lutego 2013

pracuję, żeby nie było...

a nadgodziny powodują lekki komputerowstręt.

Więc szybciutko podziękowania dla Viki za powiększoną śledziennicę, buziaki :)

i niech będzie niegrzeczny Boy :)

Inna znów dziewczynka była,
A wołali ją Ludmiła.
Mimo dość tłustego cielska
Była bardzo marzycielska.
 

Często śniło się jej w nocy,
Że ją Rycerz miał w swej mocy,
A ona z wielką ochotą
Uwieńczała go swą cnotą
 

I w sympatii doń miotała
Duże kształty swego ciała.
Nikt na palcach nie policzy,
Ile miała z tym słodyczy.
 

Jednej nocy, bawiąc wspólnie,
Rycerz czuły był szczególnie.
Ciągle mówił: "Ach! Ludmiło!"
(Niby tak się to jej śniło.)
 

Wciąż mężniej sobie poczynał,
Aż łóżko wpadło w urynał.
Oto jak nas, biednych ludzi,
rzeczywistość ze snu budzi.


Wracam do mojej rzeczywistości :)

poniedziałek, 18 lutego 2013

działo się na deskach :)

w sobotę - dzien otwarty na bulwarach ustrońskich: szkolili, uczyli, poprawiali, herbatką częstowali, sprzęt za darmo pożyczali, smarowali, muza grała, nic, tylko biegać. A to wszystko tutaj

Młodsza młodzież zawieziona do kochanej przyszywanej ciocio-babci, robi kolorowe jajka ze wstążek i cekinów, ja walę w pracy nadgodziny :) 

Od jutra zapowiadają wieeeelkie śnieżyce, oddaję zatem autko w ręce oswojonego mechanika, z listą upierdliwych drobiazgów, które w normalnym domu zrobiłby normalny facet. 

ale, ale

obejrzałam następny film!

Kto wymyślił, że polskie kino jest be? No kto?

To nie był łatwy film. Dużo siebie widziałam w postaci granej przez Artura Ż., tu pokazana relacja syn-ojciec, ale .... Jeśli jeszcze nie widzieliście, polecam z całego serca mój rower. A recenzje... hmm. Chyba jak z dupą - każdy będzie miał swoją :)




piątek, 15 lutego 2013

ej, szalała, szalała...

jadowita w czwartek na biegówkach :) Szkoda, że krótko, ale nie chciałam młodzieży zniechęcić. Kubalonka zaprasza bardzo fajnie - bezpłatny duży parking, pięknie przygotowane trasy, niedroga wypożyczalnia. 


+

w ramach ferii pojechałyśmy jeszcze do ośrodka zagroń. Niestety, aquapark tamtejszy jest hmm... no do luftu jest :) Było zwyczajnie brudno. Ośrodek nowy, a np z czterech dostępnych suszarek do włosów trzy były uszkodzone.  Jest ciasno, wszystkie atrakcje upchane, masaże niewygodne, a sauny i grota solna dostępne dla wszystkich, co oznacza wrzeszczące dzieci na okrągło wołające mamę albo tatę i odwrzaskujących im rodziców. W tzw strefie relaksu :) I to wszystko za niemałą kasę, nie polecam. 

Za to w drodze powrotnej pięknie ugościła nas znowu karczma po zbóju. Moje dziecię pochłonęło olbrzymią porcję jadła drwala, myślałam już, że nie da rady :) 

Biegówki nas wciągają, jutro znowu jedziem, hej!


wtorek, 12 lutego 2013

Wszystko jest trudne, nim stanie się proste :)


Proszę zostawić bez komentarza banalność zdjęć :)
Piosenka jest piękna jak jej wykonawczynie, to wystarczy



Bezrefleksyjnie...

Przechodzę do porządku dziennego nad 21 urodzinami syna. Byłam wówczas w jego wieku, bawiłam się w dom. Czy mogę go winić za to, że jest taki sam? Że się bawi? Że geny ojca okazały się równie mocne jak nieprzydatne w życiu? Bo w czym pomaga bycie uroczym wiecznym chłopcem z gitarą, o pięknych, brązowych oczach?

poza tym...
więc dziś wylazł ze mnie ponury Kłapouchy.

czwartek, 7 lutego 2013

jadowitej geniusz kulinarny dla niezaawansowanych:)

A bylo tak:

błądziłam po biedrze z paniką w oczach, bo byłam umówiona z agentem (bynajmniej, nie był to ani Bond, ani agent Tomek), więc pośpiech był wskazany, a na kartce zakupów widniało lakoniczne "coś do żarcia".

so...

wzięłam kurczaki i pomyślałam o chińszczyźnie. Poszłam do mrożonek - chińskich brak, więc, nie mogąc wybrać pomiędzy, wzięłam jedną włoską a jedną grecką. I chiską przyprawę :)

Warzywa udusiłam podsmażywszy - moje dziecię w ostatniej chwili wyjęło z gara torebki z przyprawami - w chińskiej przyprawie, dodałam podsmażony kurzy biust.

Ku mojemu i domowników zdumieniu - wielkie MNIAM :)

Wiem - przyprawa z glutacośtam, warzywa winny być świeże, a kurczak eko. 

Ale rzadko mi coś dobrego wychodzi, więc i tak daleko mi do doskonałej matki polki.

Z geniuszem w parze nie idzie geniusz komputerowy, albowiem dumna do wypęku stworzyłam na picasie filmik do piosenki, która mnie zachwyciła i chciałam się pochwalić, że potrafię i w ogóle, i wielka blada dupa. Filmik jest, ale nie działa. To znaczy działa w pikasie, nawet się dał przenieść do moich googlowych wideos ale wrzucony na bloga ani myśli się uruchomić i zachwycić również kogoś innego.

Hmm. Zapytałabym kogoś, ale nikt z moich znajomych/krewnych/przyjaciół nie wie, że piszę bloga :)

Będę kombinować.

Bajdełej:
staram się regularnie ćwiczyć z "moim" personalnym trenerem, Panią Ewą. Otóż Pani Ewa, znając moje skłonności do obżarstwa sybaryczego, w każdym filmiku uparcie twierdzi, że podstawą do zgubienia opony jest dieta (70% sukcesu). Ja na słowo dieta reagowałam natychmiast chęcią pożarcia czegokolwiek. Postanowiłam jednak, bardzo po cichu, że nie będę jadła pieczywa na kolację. To taki pierwszy mały kroczek. Myślę, że taka metoda stopniowej zmiany złych nawyków lepiej poskutkuje u mnie, niż radykalna głodówa i odstawienie wszystkiego natychmiast. Małe kroczki u mnie zawsze działają :) 

No, i zjadłam tylko jednego pączka :D

jakie to szczęście, że Ewa nie jest Osminem... 

poniedziałek, 4 lutego 2013

jadowita w trasie

Jadowita zwiedziła dziś ifps w Kajetanach celem sprawdzenia działania organu przed operacyją. Której terminu jeszcze nie ma, bo na nfz wszystko idzie powoli, takoż i poprawa słuchu i usunięcie dokuczliwych szumów :)

Droga do Kajetan pod W-wą usiana była góralszczyzną, czy ktoś wie, dlaczego? mazowsze piękne przecież, a tu z lewej zajazd górski, z prawej krywań, dalej janosik... a tak jakaś knajpa mazowszanka udekorowana w łowickie pasy?

wracając, zjechało nam się jednak nie do karczmy góralskiej w środku nizin, ale czystym przypadkiem i ssącymi żołądkami zegnani zostaliśmy do zajazdu pod grzybkami (339 km w kierunku na piotrków). przyznam się, ze chciałam uciec, ale fochman autorytatywnie powiedział, że po pierwsze, jest BARDZO głodny, a po drugie, jak tiry stoją to jedzenie dobre. A mnie się siusiu chciało :) Z zewnątrz i wewnątrz - skromnie i, rzekłabym - siermiężnie, ale czysto...

a to żarcie!! Kotlety jak stoły. Placka nie przejadłam - zabrałam ze sobą :)

Pyszne, gorące, syte i niedrogie :)

Piękny filmik obejrzawszy :)

Dowiedziałam się przy okazji, przy badaniu jakimś w klaustrofobicznej kabinie, że mój pień mózgowy działa sprawnie. Chociaż tyle :)



sobota, 2 lutego 2013

PPD - tylko dziś :)




Kulig był. Był śnieg, a właściwie jego resztki, sanie skrzypiące jak się należy, pokrzykujący gwarą woźnice (taa, dopóki się nie dowiedzieli, że my tutejsi praktycznie), domowa wiśniówka koleżanki Olgi, była kwaśnica i koryto



w karczmie, była kapela, i kiełbasa na ognisku pod gwiazdami na leśnej polanie. No. Tańce i hulanki, swawoli nie zauważyłam. Ale jakoś niespecjalnie się bawiłam. Uciekłam wcześniej, humoru za grosz.

Dziś rano przewidziane były narty, ale deszcz pokrzyżował nam plany. Podobno zajęcia się odbyły w resztach torów, ale co to za przyjemność jeździć w deszczu? W deszczu to się pije wino i zapada w kanapę z książką :)

Ale - to nie ja :) Od samego rana (no dobra, trochę później) wciągnęła mnie domowa krzątanina. Zrobiłam mnówsto odkładanych ciągle rzeczy, ugotowałam obiad, uwaga - dwudaniowy :D wieczorem jeszcze gorącą kolację, inspirowaną fritattą. W międzyczasie zrobiłam podejście któreś do musu czekoladowego, ale - jak zwykle - dupa blada.

Dumna jestem z siebie. Może jeszcze przyszyję urwany zatrzask do płaszcza? Ileż się można dziurę szalem zasłaniać, no...