wtorek, 31 grudnia 2013

w Nowym Roku - bądźmy szczęśliwi, po prostu :)



Radości Wam życzę :)

dziękuję za maile i życzenia,

skupiam się teraz na układaniu badań i dokumentów potrzebnych do operacji w według alfabetu, porządkach w pracy i domu (nawet strych prawie wysprzątałam) - tak na wszelki wypadek.

będzie dobrze



wtorek, 24 grudnia 2013

wpływ Józi na wzrost spożycia

Błyski w kocim oku i dzikie skoki upewniły nas, że będzie wesoło - Józia uznała postawione drzewko za osobisty wypasiony plac zabaw. Na nic tyrady Podlotki akcentowane karcącym palcem i akyszszszszowanie zza rogu, bombki się turlają, choinka się buja - jest zabawa.

Fochman pogrzebał w sieci i obwieścił, że odstraszają skórki cytrusów.

Więc spożywamy karnie grejpfruty/pomarańcze/mandarynki, a skórki rzucamy pod choinkę.

Działa, ale na krótko. Ileż można zjeść cytrusów?!


poniedziałek, 23 grudnia 2013

jadowita sentymentalna

poproszona zostałam na korytarz

wyszłam, powiedziałam "dzień dobry"

nie poznałam człowieka

zmęczonego, smutnego, zgarbionego, w przerażający sposób starego

porozmawialiśmy chwilę

przez ułamek sekundy zobaczyłam to wszystko, czego on nigdy nie zobaczy

jak dzieci kitłaszą się na łóżku z Bigdogiem,

jak Podlotka w skupieniu zdobi ciastka czekoladą, pożerając skrycie co drugie (i ON nie może udawać, że nic nie widzi),

jak Podlotka ostrożnie wydłubuje Józię spomiędzy gałązek choinki, prawiąc jej umoralniające kazania,

jak przebiera pościel z Wielkim Bratem i w rezultacie biegają po ogrodzie ubrani w poszwy pohukując jak duchy,

jak nadziewa czub na choinkę - dwa lata temu jeszcze na ramionach Wielkiego Brata, w tym roku sama, lekko wspinając się na palce, ubrana w zieloną piżamę i długaśną czapkę Świętego Mikołaja z pomponem obijającym się o łydki

i setki innych chwil, które zostawił, odchodząc od nas.

Nie pojmuję, czemu nie próbuje tego zmienić, bo wciąż pamiętam, jak płakał, gdy urodziły się dzieci i jakim był kiedyś fajnym tatą
Czemu, mieszkając od miesiąca tak blisko, ani razu nie próbował się zobaczyć z córką.

Mimo wszystko - Wesołych Świąt, ex-mężu... Życzę Ci, aby dzieci mogły być z Ciebie dumne i z radością się z Tobą spotykały. Dobrej pracy również :)








czwartek, 19 grudnia 2013

termin mam!!!


jakby było mało gonitwy, odkładania wszystkich przyjemności na potempoświętachponowymroku

6 stycznia (jako jedna królowa chyba?) zawitam do podwarszawskich Kajetan celem poddania się dziurawieniu głowy (?) i naprawianiu ucha prawego.

Więc biegam za pozostałymi badaniami, usiłuję ogarnąć Święta, i nie zwariować w pracy.

PO OPERACJI - na chorobowym - nadrobię zaległości w czytaniu blogów, komentowaniu, graniu w literki, rozwiązywaniu krzyżówek, będę gotować pełnowartościowe posiłki i spożywać warzywa, obejrzę setkę nagranych filmów i dokończę prasowanie :D

Co oczywiście jest gigantycznym kłamstwem, albowiem, o ile tylko będę w stanie, to będę oglądać w nocy Australian Open NA ŻYWO, a w dzień odsypiać :)

wtorek, 17 grudnia 2013

hej, góry, góry

były, a jakże.

Z dołu podziwiane, bo jadowita buty ma świetne, ale nie na śnieg :)

poza tym, błyskawicznie przeistaczałyśmy się z Podlotką ze zwierząt luksusowych, macających buty za tysiaka i torebki za tysiaki dwa na krupówkach (popijając zimową latte z coffe heaven) w zwierzęta górskie - i odwrotnie - i te kontrasty chyba najbardziej lubię w Zakopanem.

że można w centrum miasta ujrzeć tańczących grupowo Węgrów, a sto metrów dalej wdzięcznie pozujące na zboczu sarny, niestety wysiadł nam wypasiony aparat i została tylko kiepska komórka, ale sarny są trzy


że można, jak Podlotka, stać się posiadaczką całkiem niedrogich kudłatych butów i dostać ataku śmiechu pod Willą pod Jedlami, w trakcie zaimprowizowanego wykładu o Witkacym, bo owych butów wystraszył się mały jamnikopodobny pies na wąskim chodniczku.

że można wieczorem wracać doliną w asyście księżyca, który jakby uparł się nam zrobić pokaz księżycowych widoczków, a potem popływać w termalnym basenie z parującą na mrozie głową w towarzystwie męskiej kadry niewiadomo czego, prężącej mięśnie grzbietu i nie tylko
schronisko na hali Ornak - puściutkie :)

 gościł nas, już trzeci raz, pensjonat Antałówka, z nielimitowanym wstępem do Aquaparku w cenie :)

ps:
zwierzaki spędziły weekend u rodziców Fochmana, którzy strasznie ich rozpuścili. Bigdog wcale nie chciał wracać do domu, a siłą wepchnięty do auta strzelił focha i nie chciał wysiąść :D

ps2:
Fochman na szlakach zyskał szlachetne miano Kapitan Snuja. Mam wrażenie, że regularne ćwiczenia interwałowe naprawdę poprawiają kondycję. Ale na brzuch to chyba tylko dieta :(

ps3:
a to wspomnienie z mojego sędziowania - rano drugiego turnieju dnia otworzyłam laptop i zdrętwiałam...

Przygotowania do Świąt czas zacząć :)



wtorek, 10 grudnia 2013

jestem jak księżyc w teatrzyku Gałczyńskiego.

Robię swoje.

Chociaż, jak się tak dobrze zastanowić, to robię dużo więcej, niż "swoje"
W pracy jakiś gigantyczny pomór, ciąże i złamania, na dodatek sezon urlopowy w pełni. Nie wiem, w co ręce włożyć i staram się zachować spokój.

i robić swoje :)

A, pierwszy turniej - oficjalny, zapłacony - za mną! Żyję i nie było tak źle :)

Sędziowałam dorosłych facetów, a numerki zrobiłam sobie bardziej pod dzieci (takich turniejów jest więcej) - z Myszką Miki na odwrocie. Panowie mieli bezcenne miny przy losowaniu :D

muszę się ogarnąć czasowo. święta tuż-tuż, w domu brudno, potraw świątecznych brak, a przed nami perspektywa weekendu w Zakopanem...

jakoś będzie.

wtorek, 3 grudnia 2013

jadowita z koniem

Czy mieliście okazję widzieć pędzącą przez miasto powiatowe babę w rozwianym płaszczu i z koniem pod pachą? 

Baba ta poruszała się dziwacznie, szeroko i ostrożnie stawiając nogi, co dwa kroki wykrzywiała twarz i posykiwała,  i bynajmniej nie był to skutek dziesięciogodzinnego tantrycznego seksu (czego baba serdecznie żałuje). 

Po prostu baba ta, zdradzając objawy postępującego szaleństwa, odbyła w wieku lat czterdziestu (i trochę) pierwszą jazdę konną, na koniu, który nie był koniem na biegunach, a który to przedmiot był taszczony celem sprzedaży i podreperowania domowego budżetu.Transakcja się udała, baba, będąca, jak się zapewne domyślacie, jadowitą, posapując wróciła do domu i z jękiem zwaliła się na łóżko, złorzecząc koniowi i własnej progeniturze, która do tejże jazdy ją skłoniła. 

Jako sukces należy odnotować, iż na konia jadowita wsiadła sama. Z ziemi. I nie był to kuc szetlandzki. 

Jako porażkę - w tzw. kłusie brzuch jadowitej podskakiwał bardziej od biustu. 

:)


czwartek, 28 listopada 2013

czkawka i faceci w rajtuzach


www.balet.pl



Podlotkę czkawka męczyła cały dzień. Hałaśliwa, donośna, spadająca znienacka... A tu balety wieczorem!

Siadamy w tym wymarzonym pierwszym rzędzie, ja w strachu, bo najpewniej z czkawką przyjdzie głupawka i obie będziemy chichotać jak kretynki i ...

...pokazali się faceci w rajtuzach.

Podlotce opadła szczęka i czkawka przeszła jak ręką odjął.

Na szczęście szybko dała się porwać mniej prozaicznym wrażeniom. A lekcja - dokładna, zapewniam - męskiej anatomii może się przydać kiedyś na biologii :)

sobota, 23 listopada 2013

niemoc ducha czy ciała?


 www.empik.com

gdybym miała/mogła/czy była zmuszona wybierać

czy wolałabym cierpieć fizycznie, ale zachować świadomość

czy stracić umysł pozostając sprawną fizycznie?

czy coś z tego jest lepsze/gorsze?

czy w ogóle da się to ocenić i po co właściwie?

Jako ludzie jesteśmy całością.

Myślę, że jest to rozważanie jałowe - ale bliskim łatwiej jest zrozumieć/wytłumaczyć chorobę fizyczną.

To, że najlepiej być zdrowym, jest truizmem, ale rzadko zdrowi zdają sobie z tego sprawę.

czwartek, 21 listopada 2013

echa wielkiego świata w małym mieście

siedzimy, biurwy z powołania lub przypadku, stukamy w klawiaturki, radio szemrze

leci piosenka

- a, to ten śpiewa, ten co powiedział o swojej żonie, że jest fretką - odzywa się znienacka A.

- nie, on właśnie powiedział, że NIE JEST fretką - sprostowała z naciskiem O.- to znaczy, nie fretką tylko tym, no...

- norką? - podpowiadam usłużnie

- ...surykatką! 

- ale dlaczego nie jest? - dopytuje się M., najstarsza i najmniej zorientowana w zawiłościach uczuciowych aktualnych gwiazd ekranu

- bo mu dzieci rodziła. Dwa razy - błysnęła wiedzą O.

- i tak jej wymyśla? I to publicznie? nieładnie, powinien okazać więcej szacunku - M. kręci głową z niesmakiem.

- Z egzotycznych zwierząt, to chciałabym taką kolorową papugę - wtrąca się znienacka S.dotąd przewracająca w skupieniu jakieś pożółkłe papierzyska - albo gekona, bo zjada komary. Ale najlepszy i tak jest pies.

I z tym się wszystkie zgadzamy.

wtorek, 19 listopada 2013

gdy wyciągam miotłę...

i włączam muzę na full, na przykład ostatnio taką*:


to dzieją się rzeczy ciekawe.

Bigdog, nauczony doświadczeniem, szuka spokojnego kąta z dala od miotły, i z wielkim wyczuciem przenosi się tam, gdzie nawiedzona (chwilowo!) Pani zdążyła już posprzątać. Gdy wyczuje, że obiegłam już wszystkie pomieszczenia, wyłazi i rozwala się na środku pokoju lub przejściu, jak to ma w zwyczaju. Ostatnio łypie ze zgorszeniem spod oka - albowiem dla Józi sprzątanie to impra. Skacze na miotłę, wozi się na mopie, wpada z rozpędu w zebraną i zostawioną na chwilkę kupkę śmieci, rozrzucając ją po całym pomieszczeniu, baaaaardzo lubi wpadać w poślizg na świeżo umytej podłodze, lekceważąc powagę sytuacji oraz potępiające spojrzenia Bigdoga.

Chyba za rzadko mam wenę do sprzątania.

*plik, który zamieściłam z Youtube, jest niestety ucięty przy końcu, nie znalazłam lepszego. Ale piosenka mimo wszystko przednia :)

piątek, 15 listopada 2013

zgubny nałóg chlebowy

trzeba z tym skończyć.
pieczenie chleba z chrupiącą skórką i ziarnami okazało się proste.

okazuje się też niestety zgubne w skutkach - spędzanie wieczoru na mieszaniu ciasta, napełnianiu foremek, wyciąganiu chleba z piekarnika, wąchaniu go, po czym opychaniu się gorącymi kromkami weszło nam w nałóg.

a skutki  (poza poparzonymi palcami) łatwo przewidzieć.



tymczasem, ćwicząc sobie prawie co wieczór, lub biegając w niedzielny poranek, wyrobiłam sobie nawet coś w rodzaju mięśni na ramionach, które dumnie prężę przed lustrem, gdy nikt nie patrzy - nie chciałabym, żeby mi znów zanikły. Niestety, choć reszta człowieka mi wyraźnie smukleje i nabiera kształtów, brzuszysko pozostaje bez zmian - to 4-5 miesiąc półtorarocznej ciąży :)

całe szczęście, do mojej szafy wpadła pobuszować Józia i z czeluści wyciągnęła nabyty kiedyś i kompletnie zapomniany pas neoprenowy na talię właśnie. Wczoraj ćwiczyłam z Jillian Michaels i z pasem - i  może to w końcu da jakieś efekty i zniweluje choć trochę moje obżarstwo?

Poza tym czeka mnie wizyta w biurze podróży. Wybieranie miejsca wyjazdu na wakacje i planowanie pobytu to wieeeelka przyjemność :) 

ps
dokładam zdjęcie Józi, jak się układającej się w gorącym piecyku - ona też lubi pieczenie chleba :)




wtorek, 12 listopada 2013

jaki tu spokój...



bo przecież pisanie o:

premierowym pieczeniu chleba, który udał się nad wyraz i nie został zjedzony, lecz POŻARTY w okamgnieniu z rozpuszczającym się na nim masełkiem,  i muszę piec następne

książkach, z których większość, przyznam uczciwie, to płytkawe czytadła, tylko niektóre zmuszają do głębszych refleksji,

średnio udanej premierowej gęsi, którą upiekł Fochman, a z której największą radość miały zwierza,

albo jak wkręciłam Fochmana, że przywieziona ze wsi przez moich rodziców suszona stewia to trawka, którą wujek sobie pod folią posadził z polecenia lekarza na jakieś niewiadome bóle i którą zamierzam spożytkować :)

jest średnio ciekawe. Ale taka właśnie jest moja codzienność. Bez trzęsień ziemi.
Jak to gdzieś napisali - z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, a ze wzruszeń - wzruszenie ramion?


Uspokajam się dodatkowo starannym wycinaniem kółeczek - numerków do losowań w turniejach, na wypadek, gdybym dostała jakąś desygnację na sędziowanie, co się nie zdarzy, gdyż roztargniona nie wysłałam załącznika, na którym skrupulatnie naniosłam turnieje, na które się zgłaszam do pracy. Czyli się nie zgłosiłam :) Ale numerki mam piękne, niebieskie. Zrobię sobie jeszcze drugi komplet, żółty, a co.


nieobecność



przyszła niedawno kobieta

trochę jakby zagubiona

usiadła do wypełniania wniosku

że nie wiadomo, który to dziś dzień, to częste

że który miesiąc, cóż.

Ale, gdy zaczęła powoli pisać 19... i zadumała się z uniesionymi brwiami....


pomyślałam - zakochana

pozazdrościłam tej nieobecności tu i teraz

też bym tak chciała. Czasami :)

środa, 30 października 2013

jesień




lubię jesień. Cierpkie i cmentarne chryzantemy to moje ulubione kwiecie :) Lubię długie wieczory z ciepłym ciastem i herbatą, zaleganie na kanapie pod wspólnym z Podlotką kocem i  z czymkolwiek - najbardziej, gdy za oknem wiatr i deszcz.

Pierwszy raz udało mi się rozwiązać samodzielnie krzyżówkę hetmańską w Rewii Rozrywki. Zwykle zawieszałam się w najlepszym razie w połowie, brakujące hasła podglądałam u rodziców :) 


zmieniamy się. Uczymy. Żyjemy. Odchodzimy, zostawiając coś po sobie, albo nie.

taki czas.




 

wtorek, 29 października 2013

dosyć rozmemłania!


Oto nowa ja-ja-jadowita, baba z jajami, nie dziewka wszeteczna, której jeno fiuty na myśli, lecz tfardzielka, co się zowie, o myślach czystych i romansami żadnymi niezmąconych, w przyszłość jasnym wzrokiem wpatrzona; jedną ręką hantle dla zdrowotności ciała dźwiga, drugą stanikami w kominku pali, nowy swój manifest życiowy manifestując.

Faceci dla niej to bakterie, co równowagę higieniczną zaburzają, i już :)


pasuje ta Shania :)

Ale, jeśli chodzi o jaja, to Podlotka zadziwiona wielce, bo w jednym pudełku aż dwa się znalazły z dwoma żółtkami! Dziw nad dziwy. I, według Podlotki, podwójne posadzone  smakowały ZUPEŁNIE INACZEJ, niż zwykłe. No, kto by pomyślał :)

I jeszcze, pochlastawszy się nowo naostrzonymi nożami i pooblepiawszy się plastrami, odkryłam, że praworęczną będąc, jaja na twardo obieram ręką lewą. Muszę popytać, jak to wygląda wśród ludzi :)

W odzyskiwaniu równowagi baaardzo pomagają czekoladowe babeczki, które piekłyśmy z Podlotką; mocno były czekoladowe, albowiem krwi na cel szlachetny upuściwszy 450ml  dostałam (jak zwykle) czekoladę pośledniej jakości, jakoś spożytkować ją trzeba :)

Więc, pojadłszy tych babeczek całkiem sporą ilość, czuję się jak puszyście, czekoladowo i babeczkowo.

a jeśli już o dobrym jedzeniu mowa, to Fochman, na którego znienacka spadła zaległa gotówka, zaprosił nas (wiem, trochę to niefeministyczne) na niedzielny obiad do Czecha, i mówię Wam, kuleczki serowo czosnkowe, albo kosteczki serowe w sezamie i z miodem, to pyszności :)





sobota, 26 października 2013

phisys vs. psyche



mam tak co jakiś czas

tłumaczę sobie, jak sołtys krowie na miedzy, że to poniżające, nieracjonalne i głupie.

Że moje poczucie własnej wartości
NIE POWINNO
zależeć od bycia, czy raczej niebycia, pożądaną.


i co z tego.


Czuję się prymitywna i, oczywiście, bezdennie nieatrakcyjna. A ponieważ każdy znany mi facet traktuje mnie jak idealnie przeźroczystą szybę, łatwo pogrążam się w rozpaczy.


Wyżaliłam się - teraz pobiegam na korcie, posłucham głośnej muzyki, poćwiczę, opróżnię kieliszek nalewki (uwaga na dziedziczne skłonności do alkoholizmu) i nikt się nie zorientuje, że w głębi ducha po prostu... chciałabym ...


do diabła z tym.


Temat zamknięty. Do następnego doła.


wtorek, 22 października 2013

lajfstajl według jadowitej


Modne żarcie skręcone własnoręcznie przy pomocy ścierki kuchennej

łikend na wsi (trzeba przez pole do sąsiada przejść, znaczy się) gdzie aromaty nawozu świeżego i ciepłego pięknie się niosą a  kuń nosem trąca
moda - spodnie sami-wiecie-skąd, kapelusz w kratkę z ciuchów, kapelusz w kwiotki - z biedry :D
wizyta w modnej cukierni całkiem zbędna
hobby, jak z wyższych sfer
kultura - książki mocno wyeksploatowane - ale się czyta :)

jeszcze nowa odlotowa siłownia jadowitej:

a ponieważ na każdym liczącym się lajfstajlowym blogusiu są reklamy, to....




no, czyż ja nie jestem trendy??

niedziela, 20 października 2013

pełnia.. marzeń

 

www.twojapogoda.pl


mam noce pełne fantastycznych i nader realistycznych snów

pływam w rafie koralowej

gram w tenisa ze Svietłaną Kuzniecową

a Męczyciało okazuje nieprofesjonalne oblicze na swojej profesjonalnej kozetce...


bujam się w tych snach, a rzeczywistość o poranku zgrzyta


Robota dodatkowa przeszła koło nosa, więc rafy oddalają się na drugą półkulę

na facetów nie działam w ogóle, brak urody, kurwików w oczach i przymiotów ducha


najbardziej prawdopodobna chyba ta Svietłana.



W dodatku dziś wizyta u dentysty.

Nic dziwnego, że mi się nie chce wstawać rano :)

sobota, 19 października 2013

bigos w wyniku lekkomyślności

finansowej, w dodatku.

Bo nie wiem, nie wiem po prostu, jak dwie drobne przecież przyjemności mogą zrujnować cały mój budżet? Fakt, jest to budżet mizerny, skromy, by nie rzec - śmieszny, ale zwykle się dopinał. a ja w tym miesiącu wypatrzyłam wreszcie wymarzony telefon - skoro myślałam o nim od 2-3 lat, no to chyba nie wypadało nie kupić?! - oraz nabyłam bilety, na Jezioro Łabędzie, na koniec listopada, bo czasem trzeba się odchamić.  Taki prezent na Mikołaja :D

Więc teraz pokutuję przy garze kapusty, będziemy ją jeść do końca miesiąca chyba.
A zestawienie łabędzi z kapustą...

Z prawdziwym smutkiem natomiast przyjęłam wiadomość od Męczyciała, że następna wizyta za pół roku.

DOPIERO ???!!!

Obawiam się, że uzależniłam się od liczenia moich kręgów, chrupania w szyi i gdzie indziej, i cudownego masażu stóp i dotyku JEGO rąk na mojej głowie....Będzie mi tego brakować. Ech, zazdroszczę z całej duszy jego kobiecie. Taki dotyk, mówię wam...

kufa, znów mam gęsią skórkę.

Idę mięszać bigos :)

poniedziałek, 14 października 2013

pieszczoty, karesy, umizgi




w roli budzika? czemu nie?

ostatnio regularnie otrzymuję taką porcję porannych muśnięć wąsikiem, nuchnień, klepania łapką, szturchnięć nosem...

mniej więcej o 5:45 :)

ponieważ pora wydaje mi się dość przyzwoita (przynajmniej mam czas żeby się spokojnie ubrać i oko zrobić, a nie w biegu wciągać majtki na schodach), z wyjątkiem może niedzieli, nie protestuję, drapię posłusznie nadstawiony brzuszek; potem razem idziemy pomiąchać śpiącego Bigdoga, połaskotać po stopach Podlotkę i napełnić michy.

W niedzielę próbowałam pozbyć się natręta, bezskutecznie. Pies pod tym względem zachowuje się przyzwoicie - wprawdzie jego niuchnięcie i szturchnięcie mokrym nosem wybudza gwałtowniej, a przygniecenie łapą może skończyć się zatrzymaniem oddechu,  ale, podrapany na odczepnego po łbie ułoży się ponownie do snu z lekkim tylko wyrzutem w oczach i boleściwym westchnieniem. Józia nie odpuszcza. Gdy uzna, że za długo się przeciągam, zaczyna podgryzać albo wkładać łebek do mojej rozziewanej paszczy.

A ponieważ jest ciemno i mgliście, na zdjęciu wspomnienie wakacji.

Dzień dobry :)

niedziela, 13 października 2013

okna


nienawidzę ich myć.

Przychodzi jednak czasem moment, że nawet po zdjęciu okularów, WIDZĘ, że już 
nie widać.
Zakasuję wówczas rękawy, i okazuje się, że nie taki diabeł straszny.
A oto Józia, podziwiająca efekty:



Gdy przybierałam stosowne okienne asany
asana parapet zewnętrzny

asana rama boczna

www.joga-joga.pl

to przypomniałam sobie, że niegdyś temat okien załatwiał Wielki Brat. I, że było sporo momentów, gdy chciałam tego właśnie Wielkiego Brata umieścić w OKNIE życia. Kwestią do rozstrzygnięcia pozostawało tylko, czy Wielki Brat będzie w stanie się poskładać dobrowolnie w jakąś skupioną asanę, gdyż miał już wówczas jakieś 175 centymetrów długości, czy zostanie przez doprowadzoną do ostateczności młodzieńczymi wybrykami matkę poćwiartowany i upchany tam w częściach.

środa, 9 października 2013

oda do słoika

o, słoiku mój, pusty słoiku
miałam ja Cię niegdyś bez liku

lecz precz wystawiłam dwa wory
boś mi w przejściu robił zatory

teraz smutku się łzami zalewam
i odę do Ciebie śpiewam,

bom w potrzebie

sos * radośnie pyrkocze mi w garze
a ja siedzę smętnie i o słojach marzę

dżem bulgocze pryskając dokoła
a ja? siedzę i słoika wołam...


* oprócz sosu, Ostra natchnęła mnie muzą. Poważną. Więc wzdycham smętnie przeszukując kąty i szafki w towarzystwie Marii, ONA z pewnością nie zastanawiała się, do czego powsadzać gruszkowy dżem :D

wtorek, 8 października 2013

jak błędny ognik przepada...

Odeszła Joanna Chmielewska.






www.culture.pl

Chciałabym zostawić po sobie coś takiego, jak napad garbatych architektów na pociąg - Lesia biegnącego po torach z płonącą nogą i staczający się w krzaki garb...

Moja Mama ma wszystkie Jej książki.

Krąży rodzinna anegdota, według której po pogrzebie Dziadka córki dały Babci jakąś książkę i położyły ją do łóżka, bo się źle czuła. Zebrani w domu na poczęstunku współczujący sąsiedzi i rodzina usłyszeli znienacka głośny rechot Babci - to było "Wszystko czerwone".

sobota, 5 października 2013

zostałam sama w strugach łez...

to nieprawda, ale JAK brzmi, zwłaszcza, gdy wyłka to z głębi Martyna Jakubowicz...

a dlaczego sama?

albowiem puściło mnie dziecko pierworodne moje. Już od dłuższego czasu Wielki Brat dziubał, robił podchody, zapuszczał sondy i... stało się.

Odsuwam od siebie ponure obrazy zapuszczonej meliny z szalejącym nad głową nieprzytomnego Wielkiego Brata komornikiem; może dzieć w końcu zmądrzał.....? Jak by nie patrzeć, jest dorosły, od roku pracuje w tym samym miejscu, samodzielność należy pochwalić i tego będę się trzymała :)

Myśli moje myśli niespokojne nawet w snach...

Pociesza mnie brykająca jak Tygrys Józia, zdrowiejący Bigdog, Podlotka zachwycona nowym tabletem stąd, oraz ciasto z gruszkami i kawałkami czekolady (i tutaj należy upatrywać przyczyn braku postępów, jeśli chodzi o walkę z bebechem)

Poza tym mam TĄ płytę
Fochman mi przywiózł prosto z Krakowa, czasem jest z niego jakiś pożytek :D

No i,

poproszę werble, 

odniosłam ZWYCIĘSTWO w konkursie na najlepszą relację z pobytu na kajakach :D 
(mam cichą nadzieję, że wpłynęła więcej niż jedna (moja) praca...)

Pracę opublikuję jak się dowiem, czy można.
Wygraną są 4 miejsca na dowolnym spływie w 2014 roku, więc do zobaczenia na jakiejś rzece:)

wtorek, 1 października 2013

trochę zdjęć się znalazło

między innymi :                
    
Zapiekane bakłażany made by jadowita
Podlotka obmyślająca strategię ataku

Podlotka na podniebnej belce a w tle hotel Gołębiewski

czy Józia jako cierpliwa dzidzia
a trochę nie, nie wiem, o co chodzi. Bo kabla dalej brak :)

Tablet urodzinowy Podlotki oddany, zamówiony nowy. Tylko czemu droższy?!

Męczyciało, wyobracawszy mnie ponownie na wszystkie strony orzekł, że biodro mam zdrowe, a chore zupełnie co innego (i nie, bynajmniej nie chodzi o głowę). Więc, leczymy. Cieszy fakt, że jest JAKAŚ diagnoza po trzech latach mojego marudzenia i wysłuchiwania od kolejnych specjalistów, że po prostu biodro jest przeciążone. 

Prawdopodobnie chore biodra ma za to Bigdog i to poważnie. Ma problemy z chodzeniem, na razie trwają badania. W sobotę nie mógł się ruszyć do miski, on, pożeracz natychmiastowy wszystkiego, co nie ucieka, był tak biedny, że nawet Józia się przy nim położyła i dała się polizać, jakby go chciała wesprzeć w chorobie. Po zastrzykach i tabletkach łazi, ale lekarz mówi, że wiek...

niedziela, 29 września 2013

jadowita gruszkowa



pl.wikipedia.org

zapomniałam, zapomniałam kompletnie, że jak moja mama coś wymyśli, to nie haczyk w tym tkwi zazwyczaj, tylko kotwica i to od titanica co najmniej, zapomniałam.

gruszkami mnie skusiła bo przepadam

więc te gruszki sobie rosną piękne soczyste i dojrzałe u znajomego na wsi gdzieś tam.

trzeba się tylko umówić i je zebrać

skończyłam w niedzielny zimny jak cholera poranek, na czubku sześciometrowej cholernie chwiejnej drabiny, zrywając twarde jak kamień i wielkie jak orzechy owoce

dodatkowo pod gruszą drobnymi kroczkami przemieszczał się ów znajomy, wpychając mi grabie, którymi miałam sobie przyciągać gałązki, a których nie miałam gdzie trzymać, chyba w zębach. Właściciel drzewa jest równie głuchy jak ja i nie słyszał, że mu mówię piąty raz, że bardzo dziękuję za grabie, że nie potrzeba. Wkoło spacerowała moja zadowolona z poranka rodzicielka, pokrzykując co chwila, w którą stronę mam sięgać i co ominęłam, i lekceważąc, że jak się wychylę jeszcze bardziej w lewo, to po prostu spadnę, a pionu drabiny pilnował ucieszony całością przedstawienia Fochman, który gruszek nie lubi, ale obiecał, że będzie zrywał, a potem wykpił się, że jest za ciężki, bo "nie zauważył", że drabina ma limit.


a ja się boję drabin. to znaczy, wejść mogę dowolnie wysoko, ale ze schodzeniem mam problem :)

Gruszki mają podobno tydzień dojrzewać. Będę produkować dżem. I kompot. I suszyć może.

Na razie niedojrzałe gruszki turla Józia.

wtorek, 24 września 2013

się cieszę na niebiesko

a się cieszę, bo są dziewczyny, które nie muszą pokazywać tyłka czy biustu, robić wkoło siebie szumu i skandalu, tańczyć na parkiecie albo lodzie, żeby zaistnieć na muzycznym panteonie. Słuchajcie, słuchajcie, niech się wam bujają ciała i uszy takoż.


poniedziałek, 23 września 2013

kolorowo

było przez weekend.

raz, za sprawą upieczonego przez piszącą te słowa mamę solenizantki (dumną do wypęku) tortu, który, nie dość że ładnie wyglądał - zielony i pomarańczowy to aktualnie ulubione kolory Podlotki

a jak na moje możliwości to wyglądał znakomicie, po wtóre w środku był kolorowy jak tęcza, w dodatku baaardzo smaczny, i został pożarty w trymiga.

Jasne, że znajdziecie multum piękniej udekorowanych itp, ale ten jest MÓJ, a raczej był :)

Na przyjęciu podałam także sushi, koreczki oraz zupę krem z brokułów z grzankami. Mniam :)

Odnotuję zgrzyt, że nominalny i ponoć kochający ojciec Podlotki nie pofatygował się nawet zadzwonić i złożyć życzeń.

Wykosztowałam się na tableta o którego dziecko nudziło i się dołożyło ale niestety z tabletem nie jest już tak colorovo bo dostaliśmy chyba inny egzemplarz i trzeba się poużerać z wymianą, a tak się fajowo grało w angry birds...

(niedawno usłyszałam o jakiejś aferze w tesco z maskotkami angry birds - zakupy za 800 zł żeby dostać maskotkę za 20 zł?!?! - więc informuję, że można nabyć angry w ciucholandzie za jakieś grosze, tak jak my; czego to ludzie nie wymyślą, naprawdę)

Dając upust grafomanii, wzięłam udział w konkursie na relację z wyprawy kajakowej. Po ogłoszeniu wyników dam znać, czy ktoś się poznał na moim geniuszu :)

Kabelka do aparatu wywleczonego by Józia nadal nie ma - chyba trzeba będzie odsunąć szafki w kuchni - a na razie nas nie stać na kupno, wrzesień pod względem finansowym jest KOSZMARNY. Więc, więcej zdjęć będzie kiedyś, albo nie.

Dziś od zaginięcia uratowane zostały małe słuchawki - trzymając je w pyszczku Józia oddalała się w radosnych podskokach, uznając nasze polowanie na jej osobę za niezłą zabawę.

Jesień idzie. Deszcz pada. Ciśnienie leci na łeb na szyję. Popijam herbatę z guaraną. Liczę kasę, bo muszę w tym tygodniu iść jeszcze do szczepienia i do Pana Męczyciało. Proza.





wtorek, 17 września 2013

jak się ma logo do intuicji

Nie posiadam ja intuicji babskiej. Zero, null. Taki egzemplarz. Sprawdzone wielokrotnie, pewne i udokumentowane. To po pierwsze.

Po drugie, od jakiegoś czasu (jakieś skromne dwa lata) bardzo bardzo chciałam posiadać dżinsy marki W.

Za każdym razem, będąc w jakimś CH, wchodziłam do właściwego sklepu tylko po to, żeby się przekonać, że jednak wydanie trzystudziewięćdziesięciudziewięciuzłotychpolskich na spodnie to dla mnie dużo za dużo.

i szkoda, i żal, zwłaszcza, jak ktoś myśli o rafach na wiosnę :)

Jakiś tydzień temu natomiast poczułam dokuczliwe swędzenie. W tyłek chyba, w miejscu, gdzie lokowałby się znaczek wymarzonych spodni.

Coś we mnie wołało, żebym się z krzesła podniosła i odwiedziła lumpik, do którego rzadko zaglądam.

To nieprawdopodobne, ale w lumpku wisiały sobie, jak gdyby nigdy nic, dwie pary, w różnym odcieniu, ku mojemu zdumieniu obie w moim rozmiarze, w cenie 14 złotych za kilo.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu ukrytej kamery. Zdjęłam ostrożnie z wieszaka, powstrzymując się z trudem od ryknięcia czegoś w rodzaju Alleluja i załkania z radości. Ostrożnie zaniosłam do przymierzalni, kryjąc przed oczami innych klientów tego cudownego przybytku. 

Mam. Chodzę, będę w nich spać chyba :) Klasyczne, niezatapialne, proste, prawdziwe. Z zajefajnym znaczkiem na tyłku, który, notabene, uważam za jedną z najlepszych części swojego ciała (tyłek, rzecz jasna). Więc należy mu się odpowiednia ekspozycja.

Ech, idiotka ze mnie... Ale we  wranglerach :D

obczajanie


Obczajamy się z Józią wzajemnie. Józia najsampierw spowodowała tajemnicze zniknięcie pięciu kocich zabawek a następnie kabelka od aparatu, z czego wniosek, że dba o prywatność i nie publikowanie swojego wizerunku. Wyszłoby na jaw, że:
- bezwstydnie wygrzewa się przy kominku w towarzystwie odzianych w różowe skarpety stóp smarkającej Podlotki,
- tył psa jest dla niej źródłem nieustającej radochy, a przód psa oswaja się powoli,
- że własne jedzenie i własna woda jest beznadziejna (nawet, jeśli obsługa wsypie w celach badawczych DOKŁADNIE TO SAMO do obu misek) i trzeba żarcie i picie podkradać psu,
- tarza się z rozkoszą w ciuchach Podlotki przygotowanych do wystawienia, których zdjęcia są na aparacie właśnie, i nie sprzątnę ich dopóki nie wiem, czy zdjęcia wyszły.

Józia obczaja też podwórze, ale nieśmiało.

Ze spraw innych odnotuję dzień zaburzonej motoryki, w którym stłukłam dwa szklane cosie i rozbiłam na podłodze jedno jajko będąc trzeźwa.

Byłam także na imprezie pracowniczej, na której niczym szczególnym się nie wsławiłam, w przeciwieństwie do imprezy sprzed dwóch lat chyba, na której wygrałam konkurs wbijania gwoździa w pieniek i przez miesiąc tytułowana byłam Królową Gwoździa. Mam wrażenie, że wbijałam ów gwóźdź siekierą, ale chyba byłoby idiotyzmem dawać siekierę osobie tak pijanej, że widziała dwa gwoździe i waliła pomiędzy :)


wtorek, 10 września 2013

roller coaster

kulinarny :)


www.nynyhotelcasino.com

nękana wyrzutami sumienia, w ramach świeckiej ekspiacji za prawie dwutygodniowe zaniedbania, nadrabiam zaległości w gotowaniu.

I tak, na przestrzeni ostatnich trzech dni uraczyłam swoją rodzinę:

własnoręcznym sushi,
zapiekanymi nadziewanymi bakłażanami,
pomidorową na indyczej nodze,
zielonymi pierogami z mięchem,
mielonymi kotletami,
ciastem isaura,
garem chińszczyzny z kurzego biustu (promocja w biedronce:)),
sałatką ziemniaczaną,
i czymś jeszcze chyba, ale już nie pamiętam :)

Niech się cieszą, bo to chwilowe :D  Niedługo znowu zacznę przypalać wodę na herbatę.

Zgodnie z zaleceniami Pana Męczyciało, piję. Piję, piję i piję - wodę, herbaty owocowe, ziołowe, niesłodzone, żeby nie było. W ilościach wywołujących wstręt, ale piję :) Nieprawdą jest, że jak się dużo pije, to się nie chce jeść, przynajmniej mnie się CHCE bez przerwy :)

Nie zauważyłam poprawy jeśli chodzi o ból biodra. Nie znalazłam także potwierdzenia teorii Pana Męczyciało w internecie. Teorii, którą uznałam za optymistyczną i w którą uparłam się wierzyć, mając do wyboru ograniczenie lub wręcz zaprzestanie gry w tenisa. Ale, ponieważ Pan Męczyciało jest uznany w swoim zawodzie i krowie spod ogona nie wypadł - wierzę :)




lubię ten głos :) dreszczyki mam, gdy słucham, padam, padam tarararam :)

czwartek, 5 września 2013

jadowita uwiedziona :)

uwiodła mnie.... reklama :)


Dom zarasta brudem, pleśnią i pajęczyną, obiady z puszki albo suchy chleb, zwierzęta piszą donosy o złym traktowaniu do Rzecznika Praw Zwierząt  a dzieci do Rzecznika Praw Dziecka - trwa US Open :)


Pisałam już, że lubię Stana W.

jak to ładnie określił któryś z komentatorów eurosportu, wielbiciele Rogiego mogą schować chusteczki - oto jego godny następca wychodzi z cienia. Stan pokonał wczoraj Andy Murray'a, a niektóre jego zagrania chętnie uczciłabym podskokami, gdyby nie to, że leżałam jak mumia na fotelu...

albowiem, zdegustowana nieudolnością publicznej służby zdrowia w kwestii mojego biodra udałam się do fizjoterapeuty.

Dawno mnie nikt tak nie sponiewierał. Manualnie :)

Gdy Pan Męczyciało zasugerował, że powinnam przestać grać, odpowiedziałam bez zastanowienia, że nie ma takiej opcji. Na co on, że bardzo się cieszy, bo stali klienci to stały dochód :) 

Jest też możliwa inna przyczyna moich problemów i tego na razie będę się trzymała. Optymistycznie :)

wtorek, 3 września 2013

spłukana deszczem, poruszona gromem...

Zgubił mnie optymizm - kto, widząc ciężkie siwe chmury i uginające się od wiatru drzewa, zabiera parasol?

Przecież nie optymista :D

Tak więc mając do załatwienia spraw kilka, najpierw próbowałam uciekać, a potem po prostu poddałam się kroplom. Włos tak czy siak przyklapły, oko nie zrobione bo wycinałam jakieś ciało obce z powieki i nie wolno, a ciuchy wyschną :)

Krople ciężkie i soczyste spływały mi po twarzy i okularach, klapały soczyście na ziemię, a na kałużach tworzyły bąble. Mokry zapach, choć miejski, przypomniał mi niedawną wyprawę na kajaki, kiedy tak mokłyśmy z Podlotką pierwszego dnia, a dookoła szumiała rzeka.


Na dobre zadomowiła się u nas pewna Józia, nazwana tak na cześć Dziadka, któremu, nawiasem mówiąc, serducho wciąż kołacze, choć miało już, po zabiegu w Zabrzu, nie wariować. Pobyty w szpitalnym oddziale ratunkowym w celu, jak to tu ładnie nazywają UMIAROWANIA rytmu, stają się normą.

Józia natomiast jest bardzo miarowa. Miarowo je, miarowo wydala, jak róznież miarowo rozrabia i mruczy.

Nie wierzę w życie pozajóziowe, w obu przypadkach.

poniedziałek, 2 września 2013

wrzesień idzie, nie ma na to rady...

zakupy, zakupy, zakupy

miedź brzęcząca przesypuje się w portfelu, zapach nowych podręczników i zeszytów, nogi wystają ze spodni, a palce z dziurawych skarpetek, znacie pewnie ten szał :)

a jeszcze niedługo Podlotki urodziny, nudzi mię o tableta. Nie znam się. Zarobiona jestem :)


niedziela, 1 września 2013

jadowita rozebrana

spy..psychologicznie, znaczy się :) *

nawet taka niezłożona, czysto fizyczna istota jak ja, czasem sięga po literaturę myślącą, by się zastanowić i rozebrać na części pierwsze. Wszak nawet pierwotniaka można zanalizować.

Tym razem


Dowiedziawszy się ciekawych rzeczy, na przykład o logoterapii i hiperintencji (która okazuje się jak najbardziej mieć miejsce w moim ubogo duchowym - ewentualnie bogatym lecz głęboko ukrytym, podobnie jak kaloryfer na brzudu - istnieniu), zassałam także do pamięci cytat

KTO WIE, DLACZEGO ŻYJE, NIE TROSZCZY SIĘ O TO, JAK ŻYJE 

który znakomicie tłumaczy moją niechęć do sprzątania :)


* tendencje spychologiczne wynikają z bycia biurwą zawodową

środa, 28 sierpnia 2013

niespodzianka

 zjawiła się znienacka.

Wpadł wieczorem Wielki Brat, wyciągnął ją zza pazuchy i donośnie obwieścił, że przyniósł kota z grilla. Znaczy się, Brat był na grillu, co dało się dostrzec. I usłyszeć. Wyskoczywszy zza kurtki, zaświeciła całą swą potężną półkilową, szarą, pręgowaną postacią, syknęła na Bigdoga i ulokowawszy się dostojnie w Fochmanowym łóżku - konkretnie na poduszce - uznała, że jej wygodnie i zostaje.

Chwilowa konsternacja ustąpiła miejsca burzy, która skupiła się na mnie, rodzicielce Wielkiego i Lekkomyślnego Brata (który całkiem przytomnie dał nogę, pewnie kontynuować rzeczonego grilla). Fochman, który generalnie zwierzęta kocha bardziej niż ludzi, ale wyskoki Wielkiego Brata wprawiają go w totalne wkurwienie, się był zagotował. Bo kot był w planach i owszem, ALE, przecież nie tak znienacka, i taki niewiadomoskąd, bo podobno ze stodoły, pewnie pchły ma, miał być jakiś boroczek przygarnięty ze schroniska taramtamtam. Wysłuchałam tyrady, pisków zachwyconej Podlotki, i uznałam, że jak Wielki Brat wróci i otrzeźwieje, to najwyżej zwierzaka odwieziemy do domu.

Tymczasem, zwierz nie próżnował. Noc całą, jak to koty mają w zwyczaju, ugniatał nas w łóżkach, każdego po trochu, i mruczał do uszu. Noc całą nie nabrudził, a rano, w obecności świadków, ostentacyjnie załatwił się do ściągniętej ze strychu kuwety. Fochmana rozmiękczył, siedząc mu na ramieniu i oglądając z nim wspólnie mecz hokeja (co nie zostało potwierdzone przez niezależnych świadków). Zlekceważył kocie grule i skosztował psich. Napił się kociego mleczka. Pomimo otwartych na oścież drzwi i okien, ani myśli wychodzić z domu. Następnie pobawił się wdzięcznie psim ogonem oraz wstążeczką.

Cóż.

Trwa wzburzona debata na temat imienia :)

środa, 21 sierpnia 2013

uroczo roztargniona czy stary otępiały babsztyl?



 (http://fishki.pl/)


nieprawdopodobne, a jednak.

przyjechałam na parking, wzięłam z bagażnika torbę z rakietami i poszłam grać.

Na środku parkingu został mój samochód, z podniesioną klapą bagażnika, w bagażniku torba typu kosz, na wierzchu porfel, dokumenty, wyniki badań, skierowania, papiery z pracy (jak nic bym poleciała za wynoszenie), wszystko. Cała przebogata zawartość damskiej torby. Nawet prześwietlenie środkowego odcinka kręgosłupa oraz biodra :D

Po jakichś 40-stu minutach przyleciał znajomy. Dlaczego otwarte? Bo ja wiem? Mój biedny tata, nominalny właściciel tegoż samochodu, patrzył ze zgrozą. Zabrać jej karolcię, którą tak brzydko traktuje, czy zaryzykować jeszcze? Karolcia w nagrodę i podziękę dostała myjnię i 98 oktanów do baku, ja koszmarne sny o wszystkich chorobach zaczynających się otępieniem mózgowym.

Uczciwe ludzie tam łażą, naprawdę :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

żniwa


nie mogę się napatrzeć na słomiane walce. Są takie... kosmiczne :) Zwłaszcza poukładane w pary.
Jakaś ostatnio niemrawa jestem, zmęczona, chociaż śpię po 8-9 godzin.


czwartek, 15 sierpnia 2013

wiosłem dobita :)

Ech, się dzieje.

W kwietniu, pod wpływem pewnego bloga, którego nie będę linkować żeby sobie sztucznie nie poprawiać klikalności, zapisałam się na... spływ kajakowy.

Trzeba Wam wiedzieć, że zielona jestem w tym temacie. Po prostu - chciałam spróbować.

Kto pływa, ten wie, kto nie pływa... niech czym prędzej zacznie, bo przygoda była wspaniała.

Warunki udanego rozpoczęcia kajakowania:
-kpiny i narzekania Fochmana, że też mi takie fanaberie w głowie i że ostatnio mam za duży pęd do nowości; gwarantują, że na pewno pojedziesz, choćby na złość
-zgubienie karimat przeddzień wyjazdu - wszak przy każdym sprzątaniu zawadzały, a jak są potrzebne - brak. Cuda po prostu.
-pobłądzenie po drodze, tak ze dwa razy,
-cudna pogoda deszczowo-burzowa,
-obowiązkowa miesiączka! bardzo ubarwia pobyt pod namiotem!
-łagodne napady paniki na widok pająka w drewnianym kibelku

Bałam się wszystkiego - że nie wytrzymam wiosłowania, że będę w ogonie grupy (wybrałam się na spływ zorganizowany), że wpadnę do wody, że...

Tymczasem, pomimo tysiąca niesprzyjających okoliczności, było cudownie. Moja Podlotka okazała się fantastyczną towarzyszką podróży i niedoli, pomocną i radosną (baardzo mi pomogła przezwyciężyć traumę gdy już MUSIAŁAM skorzystać ze sławojki, a w domu to ona boi się pająków!!!), instruktorzy byli cierpliwi i wyrozumiali, a przygodni towarzysze sympatyczni i pomocni. Czego chcieć więcej? Chyba jeszcze jednego spływu, no :)

Podlotka udaje, że wiosłuje 

Bardzo poranne słońce zagląda do namiotu, który ustawiłyśmy prawie całkiem same

Poranna pajęczyna i Pilica we mgle

Początek :)


Poza tym, pracuję, gram, jeżdżę na turnieje, obejrzałam aż trzy filmy ostatnio, to więcej, niż przez pół roku!!

Obejrzyjcie koniecznie Drogówkę, mocna rzecz, a zapowiedzi mylące.
Jedźcie na spływ kajakowy.
Oddawajcie krew, bo brakuje :)

Kocham Cię, życie :D

czwartek, 1 sierpnia 2013

Jura jeszcze raz :)

Podlotka i Bigdog - zwierza wodne :)

 prawdziwe zwierza wodne, w których towarzystwie można się chlapać

 Bigdog chciał zapolować, ale to kaczki zapolowały na niego 

 Mr Wyniosły, nie chciał się zaprzyjaźniać

Jadowita podąża spacerkiem leśną drogą

 albo skokami po skałkach

szereg podglądaczy 

poniedziałek, 29 lipca 2013

Jura :)


Lubię Jurę, bo taka sielska jest, prawda? Te opłotki wsi spokojnych i wesołych, senne miasteczka, kapliczki, miedze...

No i  fajnie się na rowerze jeździ, bo górki niewielkie, a zapach łąk i lasów...