niedziela, 31 marca 2013

jeszcze jajeczniej...

przyszywany teść z teściową, śfagierką i dziecięciem mieli stłuczkę w drodze na lotnisko. Następnie, panie udające się na wyspę zieloną, padły ofiarą taksówkarza, który uznał, że skoro śpieszą się na samolot, to zniosą każdą cenę :) Zniosły, nie mając wyjścia. A potem wystartowały i wróciły bo pojawiły się jakieś nieokreślone problemy, podobno nie pogodowe. Bilans wizyty - auta podobno nie opłaca się naprawiać, a rodzinka tkwi na lotnisku do teraz...

My jesteśmy przepięknie zasypani, pług zobaczyłam dopiero późnym popołudniem. Śnieg jest ciężki i mokry, więc mimo kilkakrotnych interwencji, połamały się tuje. No cóż, zobaczymy, co będzie, bo na razie pada intensywnie od rana.

Oto Wielkanoc Anno Domini 2013

a to nasze Wielkanocne jajko, ekologicznie zdobione ziarnem dla ptaków  :)


Nagabywana przez nieletnią, udaję się na wojnę. Na śnieżki :)

Zdążyłam popłakać się na "Zaczarowanej" i wzruszyć na "Jak zostać królem". Moja zaplanowana lista  filmów jeszcze nie ruszyła...

Czy wszędzie tak wyglądają te Święta?

piątek, 29 marca 2013

Jajecznie :)

wiem, to wariactwo, ale zarezerwowałam ho(s)tel, full wypas oczywista :) Urzekła mnie bliskość mojego przypuszczalnego ośrodka szkoleniowego, kortów tenisowych oraz opis na stronie:

"Podróż to ludzie" Good bye Lenin Hostel to nie noclegowania z 14 osobowymi pokojami. To nie hotel, którego główną atrakcją jest wyprasowane prześcieradło. To coś więcej, to miejsce, które jest celem samym w sobie"

Frapujące. Daje nadzieję, że będzie przynajmniej prześcieradło... :D

Oczywiście, cena dla mnie była zupełnie, ale to zupełnie nieistotna.

Ponieważ rezerwowałam bezzaliczkowo, a do 16 kwietnia mogę rezerwację potwierdzić lub anulować, mogę sobie na razie na to pozwolić. Bo przecież nie mam oficjalnego potwierdzenia o zakwalifikowaniu się na kurs... ale nie mogłam wytrzymać :) Wzięłam pod uwagę optymistyczny fakt, iż wysłałam zgłoszenie godzinę po ukazaniu się ogłoszenia na stronie, a decyduje, jak wynika z treści, kolejność zgłoszeń. Jakiś WYŻSZY palec pokierował moim palcem :)

Załapałam się na sukienkowe fantazje u Aluchy, dziękuję bardzo i zapraszam do oglądania :)

a jeśli jedziemy do Krakowa, to...




Biegnę faszerować jaja :)

Radostne Vanoce!



ps - smutne i żenujące - jak zwykle - są komentarze większości internautów po przegranej Agnieszki Radwańskiej (też Kraków - dowiedzieć się, gdzie trenuje i ucałować ziemię, po której stąpa :D*) z Sereną Williams. Szkoda - mamy prawdziwą, światową gwiazdę w dziesiątce najlepszych od dobrych kilku sezonów. Dziesiątce nie Pcimia Dolnego, nie Zadupia Górnego ale świata. Nie przez przypadek. Ech.




czwartek, 28 marca 2013

omatko omatko omatko!

ogłosili nabór na kurs sędziego! wysłałam zgłoszenie! szukam noclegu w Krakowie w kwietniu! mam nadzieję że się dostanę! hurra! dlaczego krzyczę?! albowiem się cieszę :) coś absolutnie tylko dla mnie, związanego z moją pasją, futrzaku - rozumiem Cię bardzo bardziście :)

ps.
kurs kursem, ale przepisy tenisa to 40 stron a kodeks sędziowski następne 40. Żegnajcie, wieczory przy książkach. Pykać na korcie jest łatwiej :)

ps2. Uprzejmie informuję Panią Wiosnę, iż mój zimowy płaszcz odmawia posłuszeństwa. Się nadpruwa, rozrywa, i w ogóle jakiś taki zmęczony jest. Więc przyjdźże wreszcie Wiosno !!!!

środa, 27 marca 2013

kto zamawiał zimę na Święta...



i nie sprecyzował, które?

Brr. Wiatr przenika, przewiewa na wylot, pada śnieg, do kitu taka wiosna.

Nie przepadam za Wielkanocą. Jakaś taka jest… nieokreślona. Niby smutno, ale wesoło, niby ciepło a zazwyczaj zimno, a Lany Poniedziałek to dla mnie barbarzyństwo i tyle. Nie cierpię być znienacka polewana.

Więc, książki wypożyczone, krzyżówki czekają, narty na niedzielę trza nasmarować, tenis na poniedziałek umówiony, tradycyjne elementy Wielkanocy dla dziecka zapewnione, meniu spisane, plan wizyt omówiony, Fochman zrobił zakupy :)

aaaa, czyż to nie fantastyczne?



zapraszam ponadto na fajny wątek :


gdzie na stronie niewiemjakiej umieściłam wpis - gdzieś przy końcu proszę szukać, ale cała reszta jest bardzo zabawna.

Zapomniałam jeszcze o bukiecie wraz ze stosowną ślubną kopertą, zostawionych na dachu samochodu przed kościołem. Ktoś się tym dobrze zaopiekował... - to przypadek w rodzinie. 

niedziela, 24 marca 2013

jadowita kobietą upadłą jest

... nawet kilkakrotnie :)

na początek paczeć i zazdraszczać, albowiem w tak pięknych okolicznościach przyrody spędziłam sobotnie przedpołudnie:




w takich okolicznościach też upadłam (choć wolałabym w innych) - ćwiczyliśmy bowiem trudne elementa - najgorsze dla mnie było wyskakiwanie i wskakiwanie do toru, jadąc z górki na zakręcie (i dysząc, jak stara szkapa). Poszybowałam pięknym orłem (oceny 6,0 i 6,0 za styl)  i zaryłam twarzą oraz resztą siebie w śnieg. Ostatni upadek nie był może tak malowniczy, ale bardziej bolesny, bo śnieg był ubity a ja jechałam szybko i kilka dobrych metrów na doopsku popylając, musiałam później wszystkie części dolnej garderoby spomiędzy pośladków na oczach ludzi wydłubywać...


No ale - chyba mi się należało... Jeśli ktoś przypadkiem czytał mojego poprzedniego posta o czystej, niechaj natychmiast wymaże go z pamięci. Spożycie się dokonało, metabolizm zatrzymał się na jakieś 15 lat, a jeśli ktoś na wiślańskim rynku w piątkowy późny wieczór (nb pięknie było, tak świątecznie:)) widział truchtającą idiotkę z rozwianym włosem i w powiewającym jak u batmana płaszczu, to była jadowita, usiłująca pozbyć się nieprzyjemnego uczucia kołysania, stosownego bardziej nad morzem, niż w górach, powstałego przy nadmiernym spożyciu. I kalorii po obżarciu :)

a didżej samozwańczy grał pięknie:




ale - okazja była zacna, naprawdę.

A niedziela - z obolałym tyłkiem i resztą, leniwa, z niechaj trwa i trwa... :)

piątek, 22 marca 2013

chociaż pies się raduje...

albowiem uwielbia śnieg :) Gdy zaczął topnieć, psisko chodziło po ogrodzie i szukało ostatnich resztek, żeby się w nim wytarzać. Dziś od świtu czekał przed drzwiami, pochrząkując niecierpliwie (zwykle leniwie łypie okiem i wyleguje się do 7 - a tu proszę, przed 6 już tupie) wypuszczony wystrzelił jak z procy, przeskakując jednym susem wszystkie schody i radośnie, wpadł w puch i oblepił wszystkie sobie wszystkie możliwe części psa. Potem poszedł tropić obcego niezidentyfikowanego gatunku, który zostawił widoczne ślady. 

Ech, i tak nie mam na to wpływu, więc - cieszę się razem z nim. Musiałam przeprosić się z zimowym płaszczem...

Usiłuję racjonalnie i rozsądnie zaplanować Święta. I zakupy. Bardzo dokładne sprzątanie chyba sobie daruję, w końcu STARAM SIĘ na bieżąco jakoś działać, a trzy okna zdążyłam umyć w wiosennym słonku, kiedy to było?!

Mam dziś w planach pijaństwo babskie, ale, pomna przestróg, że alkohol blokuje metabolizm, chyba sobie daruję. (Zaraz, kogo chcę oszukać tym metabolizmem? wczoraj wieczorem wypiłam kieliszek słodkiej nalewki na malinach, dla zdrowia, oczywiście, bo coś koło mnie chodzi) Ale na dziś podobno została zakupiona czysta, więc będzie mi łatwiej odmówić, bo nie lubię.  I tego się trzymajmy, metabolizm zostanie skutecznie podkręcony jutro, na nartach :)

ps :)
zainspirowana przez pewną dokształcającą się i rozwijającą swoje pasje blogerkę, postanowiłam zrobić licencję sędziego tenisowego. tak!

środa, 20 marca 2013

starsi panowie czyli rzecz o tenisie



Tenis – czynny amatorski, należy tu podkreślić, bo teoretyk i znawca osiągnięć ze mnie średni – jest jedną z moich pasji. Nie bez znaczenia jest fakt, że Tata gra, a odkąd przeszedł na emeryturę (ponieważ był ratownikiem górniczym, przeszedł dość wcześnie), pracuje w sezonie jako „opiekun” kortów tenisowych. I, jak twierdzą zarówno znawcy jak i laicy, jeśli chodzi o korty jest absolutnym FACHOWCEM. Niech no tylko pojawią się najmniejsze choćby, nieśmiałe i blade objawy wiosny, Tata już tupta, poklepuje, wyciąga narzędzia i zaczyna dłubanie. Bo, żeby taki ziemny kort* dobrze przygotować, jest trochę roboty, a posadzone w sąsiedztwie drzewa i opadające z nich liście nie ułatwiają sprawy.

ale nie o tym miałam 

przyjęłam zaproszenie trzech starszych panów jako czwarta do debla. Może nie jest to gra wysokich lotów, ale – ja nie orzeł. Atmosfera meczu jest dla mnie równie ważna jak sama gra. A ze starszymi panami… opowiadają świńskie dowcipy (wszystko im wolno), trzy razy na seta chodzą do kibelka (na hali, a gdy gramy na zwykłych kortach, sikają po prostu w najbliższe krzaki), i uważają mnie za młódkę. Jeden z nich, nazwijmy go Pan A. to postać barwna i  osobliwa. Jest mianowicie biskupem. Ale, jakiego kościoła, nie mam pojęcia. Ma już pod 80-tkę, energiczny, żwawy, ale zdecydowanie powinni zabrać mu prawo jazdy. Kiedy jedziemy z nim autem, współpasażerowie zazwyczaj mają zaciśnięte nogi i co chwila krzyczą „uważaj!”, na co Pan A. odpowiada „niech on uważa, ja mam stare auto”, co skądinąd jest prawdą. Fakt, że ma pasażerów, którzy chcą żyć, umyka jego uwadze :)  Na korcie sporo psuje, krzycząc „o, moje starcze nogi!”, co nie przeszkadza mu wszystkich pouczać i ustawiać.

jednak – gra w zimie, to nie to samo, co w słoneczku latem – tenis to dla mnie słońce, ciało spływające potem, czerwona mączka na nogach i dobra zabawa.

*odwiedziłam w poniedziałek po raz pierwszy ośrodek w Mazańcowicach, jest niesamowity. Technologia budowy tamtych kortów jest inna, nie trzeba ich przed sezonem specjalnie przygotowywać. Nawierzchnia bardzo przyjazna dla stawów. A samo zaplecze, obsługa, czystość – na piątkę.

PS - to było w poniedziałek. Dziś jest środa; informuję, że wróciłam z pracy, umyłam trzy okna i kibelek, oraz zrobiłam obiad na dwa dni. Osoby, które takie rzeczy robią codziennie w pół godziny z palcem w wiadomym otworze, proszę o powstrzymanie się od szyderczego rechotu, ironicznego chichotu i lekceważących uśmieszków, albowiem jestem z siebie dumna :)

PS 2 - przeczytałam u Li, że też na diecie. Kurczę. Ćwiczenia idą mi fajnie, ale jeśli chodzi o jedzenie to porażka. Może jej sukces bardziej mnie zmobilizuje? Bo, jakby tak odejmowało mi choć 10 deko za każdym razem, kiedy mówię "nie, dziękuję" (dzisiaj w pracy 3x na ten przykład) to wyglądałabym...

może tak?

poniedziałek, 18 marca 2013

Od czytadła do arcydzieła

Czytanie jest jedną z moich ulubionych czynności :)

(poza jedzeniem, pozdrawiam Viki, co na diecie i życzę powodzenia:))

Lubię też książki kupować,

ale

w zasadzie nie kupuję nowości, mam lekkie obawy jako do czegoś niesprawdzonego. Wypożyczam sporo książek z biblioteki, a do domowych zasobów kupuję tylko te, które mi się bardzo spodobały i do których lubię wracać raz na jakiś czas (to są dodatnie plusy kiepskiej pamięci... książka jak nowa :))

i tak, można tam znaleźć na przykład Lalkę, Przeminęło z wiatrem, Wichrowe wzgórza... takie tam :)
Saga rodu Forstyte'ów, albo, bardziej współcześnie, Muzykę plaży,Wiedźmina        *

Lubię też nowe książki - dotykać, oglądać, wąchać, no :) ale rzadko mam okazję, przeważnie w prezencie kupuję. To wtedy wącham :D

Nie mogę się już doczekać na wąchanie - i czytanie - chustki, Wy też?




nie kupię natomiast pozycji  "matki, żony, czarownice" Joanny Miszczuk.

Czyta się gładko, nawet ciekawie, ale...

Muszę powiedzieć, że nie jestem wybitną znawczynią prozy Joanny Chmielewskiej.
Ale, mam wrażenie, jakby autorka "matek..." była. Znawczynią i wielbicielką, bo jakieś to takie podobne, miejscami nawet bardzo.  Oczywiście, takie jest MOJE wrażenie.


* (wredny podły dupku, który nie oddałeś mi Damy kameliowej, niech cię trafi ciężki tom)

niedziela, 17 marca 2013

o koczowaniu i zimy żegnaniu

czy ktoś wie, gdzie uciekają te tygodnie? Przecież ledwo co pisałam o niedzieli, i znowu jest!

w sobotę zawiozłam dzieciątko młodsze do powiatowego miasta celem spędzenia popołudnia z koleżankami. Moja wina, bo nie uzgodniłam z nią godziny tylko umówiłyśmy się na telefon.

więc, poszłam na basen, gdzie baaardzo solidnie popływałam a potem baardzo długo suszyłam włosy, posiedziałam u rodziców, a że było już dobrą godzinę po zakończeniu filmu w kinie, pojechałam zrobić małe zakupy, przekonana, że już.

Dziecię zadzwoniło za 40 minut, że jeszcze nie. I, że nie wiadomo, kiedy :)

Nie opłacało mi się już jechać do domu, więc nabyłam gazetę, kilka soków i koczowałam na parkingu przed marketem:)

w domu sama nie wiedziałam czego mi się chce a znów przeziębiony fochman przytaszczył grzańca.
Wypiłam dwa kubasy, albowiem się okazało, że to właśnie tego wieczoru lubią tygrysy, jakimś tajemniczym sposobem wygrałam trzy pod rząd mecze skrable na kurniku i padłam :D

bardzo mi się nie chciało rano wstać na biegówki, ale nie lubię jeździć późno, bo jest tłum, a poza tym nie wiadomo, jak z zimą - podobno to jej ostatnie podrygi i przyszły weekend mogę już nie pojeździć.

Przemogłam się i nie żałuję, bo było cudnie - ustrońskie wały o 8 były pełne słońca, tylko dwóch biegaczy spotkałam.

Przy okazji stwierdziłam, że wstrzemięźliwość rzuca mi się na mózg. Jeden z powyższych okazał się mniam, i nie mogłam porzucić myśli o potarzaniu się na śniegu w jego towarzystwie w celach nieprzyzwoitych. Chyba dziś jeszcze z Ewą poćwiczę, skoro taka niewyżyta jestem :)


czwartek, 14 marca 2013

o lumpkach i nie tylko, czyli prawie tydzień w pigułce



Za mną poniedziałkowe święto grzebalskich, czyli dostawa w lumpku.
Co tu dużo mówić –
uuuuwieeeeelbiaaaam :)
Grzebać, szukać, sznupać, wyciągać… pełen relaks. 
Korzyści? Tanio, nie boję się zniszczyć, a co się miało w takim ciuchu rozciągnąć lub przetrzeć, już się dokonało 
Nabyłam kilka sztuk kolorowych koszulek dla młodzieży, sukienkę optymistycznie żółtą dla siebie, oraz kurtkę parkę kolor eko-zgniło-zielony. I zieloną wzorzystą kiecę dla młodzieży młodszej.

piosenka moja od zawsze, od szczeniaka



***
Do książki "Ołówek" dołączyłam film "uwolnić motyla" o Pani Katarzynie.

Bezradność jest przerażająca.

***

Poza tym dzielnie dotrzymuję kroku Ewie w ćwiczeniach, a zwizualizowane 20 kg gagi przekonuje mnie do usystematyzowania posiłków.  Stopniowo :D


dziś mam pierwszego o g l ą d a j ą c e g o   d o m. Jestem przerażona. Sprzątałam całe dwa popołudnia, mam nadzieję jednak, że nie będzie słońca, bo okna brudne mam :) Sposoby na uniknięcie paniki przed wizytą spodziewaną lub nie, znajdziecie tutaj, u Arniki.


 

poniedziałek, 11 marca 2013

jadowita dyskryminowana

Niedzielę można spędzić aktywnie, bądź nie :)

Wczoraj wybrałam sposób nieaktywny - stos pachnących wiatrem ciuchów do prasowania i kilka odcinków TopGear.

Moja świętoszkowata strona bardzo chce być oburzona obrazoburczym niekiedy poczuciem humoru prezentowanym w tym programie, niestety przegrywa z kretesem - ciemna strona śmieje się jak głupia. Ze staruszków, niewybrednych szowinistycznych dowcipów, a nawet Stiga w żłóbku.


btw  - dość regularne oglądanie tego programu nie wpływa w żaden sposób na moją wiedzę o samochodach. Nadal najistotniejszym parametrem jest kolor :)

***

Czy można, lubiąc topgear i prasowanie, popierać postulaty manify?

Najwyraźniej tak. To taka kobieca niekonsekwencja :)

Jestem jednak trochę chyba nie po linii, albowiem, gdybym miała MOŻLIWOŚĆ WYBORU, to chętnie zajęłabym się domem (może nawet nauczyłabym się zjadliwie gotować, kto wie?), urodziłabym dzieci jeszcze trochę i byłabym utrzymanką potencjalnego bogatego i pracującego męża. Jednakże, wyboru takiego nie mam i nie miałam. Więc pracuję sobie i nawet tę pracę lubię, ale miałabym co robić nie pracując zawodowo. Wierzę, że walka jest o wybór właśnie.  Nie każda kobieta chce robić karierę. Ale te, które chcą, jak najbardziej powinny mieć taką możliwość. I podziwiam takie, które chcą i potrafią, i jeszcze walczą o inne, bo ja jestem z tych co pod miotłą wolą mieć święty spokój :)

Ja ze swojej strony do postulatów dodałabym większy wybór podpasek bez skrzydełek. Bo skrzydełka osobiście mnie wkurwiają, a ma je zdecydowana większość oferowanych - w dodatku w szerokim wachlarzu opcji pachnących, bakteriobójczych i cholera jeszcze wie, jakich. Jako zwolenniczka b/s, czuję się lekko dyskryminowana.


sobota, 9 marca 2013

jadowita zainspirowana...

...rozpływa się w zachwytach nad tym przepisem

Otóż, powiadam Wam, jest to przepis doskonały.

Przede wszystkim, jest prosty i łatwy, a ja lubię takie rzeczy, których nie da się zepsuć*.

Ciasto zniosło cierpliwie i wyrozumiale: stare podsuszone nieco drożdże wykopane gdzieś w lodówce, brak mąki, którą usiłowałam zastąpić mąką żytnią, której również mi brakło; to, że zapomniałam dodać jajek (dodałam je na końcu), a śmietanę miałam tylko słodką, całodzienne czekanie w lodówce aż nabędę mąkę w mieście powiatowym i powrócę, aby się ciastem zająć, zniosło to, że mam okres, a wiadomo, jak ta regularna kobieca przypadłość wpływa na wypieki.

Dokończyłam wieczorem z pomocą dziatek.

i tu dochodzimy do wad opisywanego ciasta.

otóż

obżarłam się jak bąk.





*znalazłam dziś sprzątając w kącie za kwiatkiem słój z burakami. Miał być zakwas, jakiś czas temu (spory), ale został zapomniany. Bałam się otworzyć - a nuż wybuchnie? Ale nie! Po ostrożnym powąchaniu i spróbowaniu okazał się znakomity! Nawet dziatki popijają po łyczku, a na obiad był barszcz :)


ps :   oczywiście, są trochę... nieregularne w kształcie te nasze ruloniki. I różnej wielkości. Popękały, co przewidziała autorka. Ale pyszne są :) Nawet chyba lukrowanie jest zbędne.

ps2: niespecjalnie podobał mi się odcinek kuchennych rewolucji z naszym miastem powiatowym w roli głównej. To znaczy nie wiem, jak inne, bo w ogóle nie oglądam, ale Cieszyn musiałam :) Nie mam pojęcia, skąd pomysł by po wędliny do Czech jeździć. Co drugi w kolejce w moich mięsnych (polskich) jest Czechem.....No a galaretka piwna? To już dla ścisłych fanów :D

piątek, 8 marca 2013

z pewną taką nieśmiałością...

...zauważam maleńkie efekty regularnych spotkań z Ewą. Jakby odrobinę mniejszy brzuch ("świadomie spinaj brzuch z każdym wydechem, jakbyś chciała wcisnąć go w kręgosłup"), boczki jakby coś ... ("tym ćwiczeniem spalamy nasze boczki"), tyłek hmm jakby w górze ("to ćwiczenie doskonale unosi pośladki, wytrzymaj jeszcze chwilę")

jest to o tyle ciekawe, że nie mam na razie znaczących postępów jeśli chodzi o zmianę nawyków żywieniowych.

ale

jeśli efekty SĄ bez diety, to co by było, gdybym jednak ograniczyła wpierniczanie wszystkiego co mi nie ucieka?????

To naprawdę mobilizujące!

nie ważyłam się ("wagę wyrzuć przez okno"), nie spinałam psychicznie ("podejdź do metamorfozy ze spokojem" albo coś w ten deseń) i  - podziałało. Wprawdzie Ewa poleciła się mierzyć, ale...

Jak się zmierzę, to już przepadło przecież :) Nastawię się na jakieś efekty, zalegnę na kanapie objadając się czipsami. Po ciuchach będzie widać.

Oby dzień kobiet minął Wam kwieciście i radośnie pod każdym względem :)

PS:
A jeśli nawet nie ma faktycznie efektów, to zmienia mi się postrzeganie własne, co też świadczy o skuteczności ćwiczeń :D

wtorek, 5 marca 2013

ale jestem!




I tak radośnie będąc, robiłam dziś poetyckie mielone. Dlaczego poetyckie? Czy były wzniosłe jak poemat wieszcza, a może lekkie jak wierszyk satyryka? przyprawione tajemniczo?

ależ, skąd :)

Poetyckie temu, że ręce zajęte mając, uwolniłam myśl swawolną, skutkiem czego jest oda.
do mielonego, naturalnie.

O, mielony, mój, mielony...
zjem Cię nawet, gdy będziesz zielony,
a gdy weźmiesz i pleśnią porośniesz,
wciąż będę patrzeć na Ciebie miłośnie.

O, mielony! Mielony!
Tyś ostoją w tym świecie szalonym,
Punktem stałym, niezmiennym i tanim,
o, mój mielony - wespół z buraczkami...



Postanowiłam dziś umyć auto. Mam wątpliwości co do stanu swojego umysłu, albowiem powiedziałam doń kilka słów. Że już niedługo pojedzie na mycie podwozia, że ja TEŻ mam dość zimy, i, że była bardzo dzielna, gdy tak pizgało złem. Hmm.

Jestem jakaś dziwna chyba :)

poniedziałek, 4 marca 2013

kipię emocjami. Cudzymi.

Bo moje dni powszednie mijają sobie spokojnie i miarowo.

W sobotę wymyśliłam Dzień Pieroga - od siódmej szykowałam farsze, by później nadziewać nadziewać nadziewać (mamo, z mięsem!) zlepiać zlepiać zlepiać (a z serem, mamo, z serem?) i mrozić mrozić (fuuuj, mamo, ze szpinakiem?!)

Dziecię me chude jak patyczek wepchnęło w siebie 15 sztuk i padło.

Przeczytałam całą sagę rodu Cukierni Pod Amorem, ładnie się czyta i gładko.
Obejrzałam Bękarty wojny, niezłe, niezłe
I Teatr Telewizji wczoraj, znakomity. Poza - jak zwykle - Krystyną Jandą podobały mi się Agnieszki - Mandat i Krukówna.



Jestem w połowie Ołówka. Bohaterka, nieuleczalnie chora, walczy z własną bezradnością. Trudne relacje z bliskimi, konieczność polegania na obcych.... To niesamowite, jak ludzie potrafią walczyć. Wielki podziw i szacunek.

I jednocześnie widzę, ile dotąd miałam szczęścia. I boję się.

Chciałabym zajrzeć wgłąb własnego ciała i obejrzeć każdy organ, czy jest zdrowy i sprawny. Co, naturalnie, nie gwarantuje niczego...




W drodze do pracy jadowite dwie głośno śpiewały z Edytą:





piątek, 1 marca 2013

Faceci są jak telefony...

albo zajęty, albo pomyłka, albo... brak sygnału - to ostatnie u mnie notorycznie :)

w sumie, nie jestem chyba (?!) singielką, ale żyjąc w takiej czystości, i mając świadomość kruchości związku, który właściwie na niczym się nie opiera (a trwa, ciekawe; to musi być moja bezbrzeżna miłość do przyszywanej Teściowej), popełniłam niegdyś wiersz, który znalazłam dziś robiąc porządki na komputerze (hmm, służbowym, sza!)




Mijają lata jak wartka rzeka…
czekam, czekam, czekam…

w talii skądś wałek, w biuście wciąż decha
czekam, no przecież czekam.

Skąd już na karku ta czterdziecha?
czekam, kurwa, czekam!

Mam w tym wcieleniu wyraźnie pecha
na dożywotnio danego mi człowieka.

 więc, opublikowawszy :)