Tenis – czynny amatorski, należy tu podkreślić, bo teoretyk i znawca
osiągnięć ze mnie średni – jest jedną z moich pasji. Nie bez znaczenia jest
fakt, że Tata gra, a odkąd przeszedł na emeryturę (ponieważ był ratownikiem
górniczym, przeszedł dość wcześnie), pracuje w sezonie jako „opiekun” kortów
tenisowych. I, jak twierdzą zarówno znawcy jak i laicy, jeśli chodzi o korty
jest absolutnym FACHOWCEM. Niech no tylko pojawią się najmniejsze choćby,
nieśmiałe i blade objawy wiosny, Tata już tupta, poklepuje, wyciąga narzędzia i
zaczyna dłubanie. Bo, żeby taki ziemny kort* dobrze przygotować, jest trochę
roboty, a posadzone w sąsiedztwie drzewa i opadające z nich liście nie
ułatwiają sprawy.
ale nie o tym miałam
przyjęłam zaproszenie trzech starszych panów jako czwarta do
debla. Może nie jest to gra wysokich lotów, ale – ja nie orzeł. Atmosfera meczu jest dla mnie równie ważna jak sama gra. A
ze starszymi panami… opowiadają świńskie dowcipy (wszystko im wolno), trzy razy
na seta chodzą do kibelka (na hali, a gdy gramy na zwykłych kortach, sikają po
prostu w najbliższe krzaki), i uważają mnie za młódkę. Jeden z nich, nazwijmy
go Pan A. to postać barwna i osobliwa.
Jest mianowicie biskupem. Ale, jakiego kościoła, nie mam pojęcia. Ma już pod 80-tkę,
energiczny, żwawy, ale zdecydowanie powinni zabrać mu prawo jazdy. Kiedy
jedziemy z nim autem, współpasażerowie zazwyczaj mają zaciśnięte nogi i co
chwila krzyczą „uważaj!”, na co Pan A. odpowiada „niech on uważa, ja mam stare
auto”, co skądinąd jest prawdą. Fakt, że ma pasażerów, którzy chcą żyć, umyka
jego uwadze :)
Na korcie sporo psuje, krzycząc „o, moje starcze nogi!”, co nie przeszkadza mu
wszystkich pouczać i ustawiać.
jednak – gra w zimie, to nie to samo, co w słoneczku latem –
tenis to dla mnie słońce, ciało spływające potem, czerwona mączka na nogach i
dobra zabawa.
*odwiedziłam w poniedziałek po raz pierwszy
ośrodek w Mazańcowicach, jest
niesamowity. Technologia budowy tamtych kortów jest inna,
nie trzeba ich przed sezonem specjalnie przygotowywać. Nawierzchnia bardzo
przyjazna dla stawów. A samo zaplecze, obsługa, czystość – na piątkę.
PS - to było w poniedziałek. Dziś jest środa; informuję, że wróciłam z pracy, umyłam trzy okna i kibelek, oraz zrobiłam obiad na dwa dni. Osoby, które takie rzeczy robią codziennie w pół godziny z palcem w wiadomym otworze, proszę o powstrzymanie się od szyderczego rechotu, ironicznego chichotu i lekceważących uśmieszków, albowiem jestem z siebie dumna :)
PS 2 - przeczytałam
u Li, że też na diecie. Kurczę. Ćwiczenia idą mi fajnie, ale jeśli chodzi o jedzenie to porażka. Może jej sukces bardziej mnie zmobilizuje? Bo, jakby tak odejmowało mi choć 10 deko za każdym razem, kiedy mówię "nie, dziękuję" (dzisiaj w pracy 3x na ten przykład) to wyglądałabym...
może tak?