niedziela, 17 marca 2013

o koczowaniu i zimy żegnaniu

czy ktoś wie, gdzie uciekają te tygodnie? Przecież ledwo co pisałam o niedzieli, i znowu jest!

w sobotę zawiozłam dzieciątko młodsze do powiatowego miasta celem spędzenia popołudnia z koleżankami. Moja wina, bo nie uzgodniłam z nią godziny tylko umówiłyśmy się na telefon.

więc, poszłam na basen, gdzie baaardzo solidnie popływałam a potem baardzo długo suszyłam włosy, posiedziałam u rodziców, a że było już dobrą godzinę po zakończeniu filmu w kinie, pojechałam zrobić małe zakupy, przekonana, że już.

Dziecię zadzwoniło za 40 minut, że jeszcze nie. I, że nie wiadomo, kiedy :)

Nie opłacało mi się już jechać do domu, więc nabyłam gazetę, kilka soków i koczowałam na parkingu przed marketem:)

w domu sama nie wiedziałam czego mi się chce a znów przeziębiony fochman przytaszczył grzańca.
Wypiłam dwa kubasy, albowiem się okazało, że to właśnie tego wieczoru lubią tygrysy, jakimś tajemniczym sposobem wygrałam trzy pod rząd mecze skrable na kurniku i padłam :D

bardzo mi się nie chciało rano wstać na biegówki, ale nie lubię jeździć późno, bo jest tłum, a poza tym nie wiadomo, jak z zimą - podobno to jej ostatnie podrygi i przyszły weekend mogę już nie pojeździć.

Przemogłam się i nie żałuję, bo było cudnie - ustrońskie wały o 8 były pełne słońca, tylko dwóch biegaczy spotkałam.

Przy okazji stwierdziłam, że wstrzemięźliwość rzuca mi się na mózg. Jeden z powyższych okazał się mniam, i nie mogłam porzucić myśli o potarzaniu się na śniegu w jego towarzystwie w celach nieprzyzwoitych. Chyba dziś jeszcze z Ewą poćwiczę, skoro taka niewyżyta jestem :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz