poniedziałek, 4 marca 2013

kipię emocjami. Cudzymi.

Bo moje dni powszednie mijają sobie spokojnie i miarowo.

W sobotę wymyśliłam Dzień Pieroga - od siódmej szykowałam farsze, by później nadziewać nadziewać nadziewać (mamo, z mięsem!) zlepiać zlepiać zlepiać (a z serem, mamo, z serem?) i mrozić mrozić (fuuuj, mamo, ze szpinakiem?!)

Dziecię me chude jak patyczek wepchnęło w siebie 15 sztuk i padło.

Przeczytałam całą sagę rodu Cukierni Pod Amorem, ładnie się czyta i gładko.
Obejrzałam Bękarty wojny, niezłe, niezłe
I Teatr Telewizji wczoraj, znakomity. Poza - jak zwykle - Krystyną Jandą podobały mi się Agnieszki - Mandat i Krukówna.



Jestem w połowie Ołówka. Bohaterka, nieuleczalnie chora, walczy z własną bezradnością. Trudne relacje z bliskimi, konieczność polegania na obcych.... To niesamowite, jak ludzie potrafią walczyć. Wielki podziw i szacunek.

I jednocześnie widzę, ile dotąd miałam szczęścia. I boję się.

Chciałabym zajrzeć wgłąb własnego ciała i obejrzeć każdy organ, czy jest zdrowy i sprawny. Co, naturalnie, nie gwarantuje niczego...




W drodze do pracy jadowite dwie głośno śpiewały z Edytą:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz