W sobotę wymyśliłam Dzień Pieroga - od siódmej szykowałam farsze, by później nadziewać nadziewać nadziewać (mamo, z mięsem!) zlepiać zlepiać zlepiać (a z serem, mamo, z serem?) i mrozić mrozić (fuuuj, mamo, ze szpinakiem?!)
Dziecię me chude jak patyczek wepchnęło w siebie 15 sztuk i padło.
Przeczytałam całą sagę rodu Cukierni Pod Amorem, ładnie się czyta i gładko.
Obejrzałam Bękarty wojny, niezłe, niezłe
I Teatr Telewizji wczoraj, znakomity. Poza - jak zwykle - Krystyną Jandą podobały mi się Agnieszki - Mandat i Krukówna.
Jestem w połowie Ołówka. Bohaterka, nieuleczalnie chora, walczy z własną bezradnością. Trudne relacje z bliskimi, konieczność polegania na obcych.... To niesamowite, jak ludzie potrafią walczyć. Wielki podziw i szacunek.
I jednocześnie widzę, ile dotąd miałam szczęścia. I boję się.
Chciałabym zajrzeć wgłąb własnego ciała i obejrzeć każdy organ, czy jest zdrowy i sprawny. Co, naturalnie, nie gwarantuje niczego...
W drodze do pracy jadowite dwie głośno śpiewały z Edytą:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz