sobota, 2 lutego 2013

PPD - tylko dziś :)




Kulig był. Był śnieg, a właściwie jego resztki, sanie skrzypiące jak się należy, pokrzykujący gwarą woźnice (taa, dopóki się nie dowiedzieli, że my tutejsi praktycznie), domowa wiśniówka koleżanki Olgi, była kwaśnica i koryto



w karczmie, była kapela, i kiełbasa na ognisku pod gwiazdami na leśnej polanie. No. Tańce i hulanki, swawoli nie zauważyłam. Ale jakoś niespecjalnie się bawiłam. Uciekłam wcześniej, humoru za grosz.

Dziś rano przewidziane były narty, ale deszcz pokrzyżował nam plany. Podobno zajęcia się odbyły w resztach torów, ale co to za przyjemność jeździć w deszczu? W deszczu to się pije wino i zapada w kanapę z książką :)

Ale - to nie ja :) Od samego rana (no dobra, trochę później) wciągnęła mnie domowa krzątanina. Zrobiłam mnówsto odkładanych ciągle rzeczy, ugotowałam obiad, uwaga - dwudaniowy :D wieczorem jeszcze gorącą kolację, inspirowaną fritattą. W międzyczasie zrobiłam podejście któreś do musu czekoladowego, ale - jak zwykle - dupa blada.

Dumna jestem z siebie. Może jeszcze przyszyję urwany zatrzask do płaszcza? Ileż się można dziurę szalem zasłaniać, no...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz