wtorek, 25 grudnia 2012

Było ich trzech w każdym z nich inna krew...

To nieprawda, oczywiście...

Były sobie kotki trzy, kotki trzy...

Była sobie najpierw Paris z opadającym okiem. Nieufna, z dystansem. Rozbawiła nas do łez, gdy pierwszy raz wyszła na zewnątrz (była chowana w bloku) - przez kilka godzin bez przerwy biegała od drzewa do drzewa wspinając się i zeskakując z dziką pierwotną rozkoszą. Niespecjalnie lubiła nas, więc była sobie trochę obok, czasami dając się łaskawie pogłaskać. Pewnego dnia okazało się, że przestała być dobrze wychowaną panienką z dobrego domu, nagle pojawiła się wyuzdana kocica. Po kłótniach, kiedy należy wykonać sterylizację, okazało się, że jest za późno :) Paris utyła, nie zrobiła się jednak ani trochę przytulniejsza. Któregoś dnia, po powrocie do domu zastaliśmy Paris chudą, bardzo niespokojną i kompletnie mokrą. Urodziła swoje dzieci na strychu, na środku wersalki, pod zgromadzoną tam pościelą i kocami. Znalezienie ich zajęło nam trochę czasu :)

Było czworo dzieci, jedno było już martwe. Jedna z koteczek została oddana w stosownym czasie do znajomej koleżanki, w jednej zakochała się Aga, jedną jeszcze zamierzaliśmy oddać, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej przywykaliśmy do myśli, że mamy po prostu trzy kotki :)

Na początku wstał Gibek i zaczął się gibać :) Była najsilniejsza, najwięcej jadła i prowokowała siostry do każdej rozróby. Na oficjalnych chrzcinach otrzymała imię Serena, jak Serena Williams. Lubiła rządzić, jak ona :)

Forrest pierwsza zaczęła biegać :) Okrzyki "run, Forrest" rozpoczęły epokę rozbieganą w domu. Nic już nie było takie samo. Nigdy nie było wiadomo, czy jakiś kot nie pojawi się w miejscu, w którym akurat postanowiliście postawić nogę. Każdy zakątek został beztrosko obsiusiany i obsrany, pomimo poustawianych kilku kuwet. Pies pławił się w nieustających dowodach uczucia, szczególnie stanowiąc arenę kocich potyczek. Wyjątkowa więź połączyła go właśnie z Forestem, ulubieńcem Agi. Forest miał zastanawiające upodobanie do psiego tyłka oraz uszu, w które po prostu się wkręcał całym ciałem.

Myślałam, że całą zimę spędzę obserwując, jak biegają dookoła dostając podsterowności na śliskiej podłodze, albo mrucząc na naszych kolanach, albo robiąc psa w konia biegając pomiędzy jego łapami (zabawnie wówczas wkładał łeb między łapy, jakby chciał zrobić fikołka). Myślałam, że rozwalą na strzępy wszystkie bombki i rozwloką radośnie łańcuchy. Myślałam, że w świąteczny poranek obudzę się obłożona kocią rodzinką, i wreszcie będę miała dość czasu żeby je wyczochrać, wysmyrać, wygłaskać i wydrapać.

 Nic z tego.

Uff, musiałam to z siebie wyrzucić.


1 komentarz:

  1. Strasznie szkoda - tak stracić wszystkie :(
    A ten czas, kiedy o nie walczyliście, to musiało być ogromne napięcie...

    OdpowiedzUsuń