post poprzedni: zdecydowałam się go usunąć z powodu dużej ilości spamerskich komentarzy:
Kotka Gibek - czy też Serena - zdecydowała się opuścić ten ziemski
padół. Wczoraj, a właściwie to dzisiaj, bo jeszcze wieźliśmy ją po
północy do weterynarza, ale już tylko pokiwał głową.
Atmosfera
w domu daleka od świątecznej, smętnie zwisają ze smutnej choinki
bombki, które miały być radośnie zrzucane i tłuczone przez rozszalałą
kocią rodzinkę. Skurczoną teraz do apatycznej, ciągle chorej Viki (czyli
Foresta). Ten Agi ulubieniec został nam jako ostatnia deska ratunku, bo
jak nic mi się dziecię zapłacze, jak nic.
wróciwszy
przed pierwszą, nie mogłam za nic zasnąć - rozszalały się szumy uszne,
rozszalała się wyobraźnia, zmuszając mnie do cominutowego sprawdzania
oddechu biednej koteczki, rozszalał się wreszcie kaszel (no nie wiem,
czy mokry, czy suchy, ale szarpiący wątpia jak najbardziej), pozbawiając
resztek nadziei na sen.*
Dołóżcie do tego porażającą "Dzidzię" Sylwii Chutnik i będzie koszmar jak ta lala.
Czy naprawdę tak ^^^ wyglądamy? Polacy, kobiety? Brr...
* w jednym z pierwszych postów pisałam o pożytecznych mięśniach kegla.
Ponawiam,
ponawiam, posikawszy się w trakcie kaszlu. Na swoje usprawiedliwienie
dodam, że stałam w niespodziewanym korku i że jedną nogą byłam już
prawie w domu.
A Aga to dawno się tak nie uśmiała, jak z
posikanej mamy. No cóż. Zawsze mogę błysnąć intelektem, żeby ktoś nie
zauważył mojego lekkiego nietrzymania :D Bo ruchami w tańcu, to nie
urzekam.
nie mogę uwierzyć - jeszcze tydzień temu zastanawiałam się, w jakim tempie rozniosą choinkę, a dziś już nie ma żadnego...
cud się nie zdarzył...
U ostatniej koteczki - Foresta zwanej także Viki, wdało się zapalenie płuc. Była już i tak bardzo słaba, wychudła, nie było gdzie wbijać igły. Patrzyła na nas i wiedziałam, że ma już dosyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz