Czy mieliście okazję widzieć pędzącą przez miasto powiatowe babę w rozwianym płaszczu i z koniem pod pachą?
Baba ta poruszała się dziwacznie, szeroko i ostrożnie stawiając nogi, co dwa kroki wykrzywiała twarz i posykiwała, i bynajmniej nie był to skutek dziesięciogodzinnego tantrycznego seksu (czego baba serdecznie żałuje).
Po prostu baba ta, zdradzając objawy postępującego szaleństwa, odbyła w wieku lat czterdziestu (i trochę) pierwszą jazdę konną, na koniu, który nie był koniem na biegunach, a który to przedmiot był taszczony celem sprzedaży i podreperowania domowego budżetu.Transakcja się udała, baba, będąca, jak się zapewne domyślacie, jadowitą, posapując wróciła do domu i z jękiem zwaliła się na łóżko, złorzecząc koniowi i własnej progeniturze, która do tejże jazdy ją skłoniła.
Jako sukces należy odnotować, iż na konia jadowita wsiadła sama. Z ziemi. I nie był to kuc szetlandzki.
Jako porażkę - w tzw. kłusie brzuch jadowitej podskakiwał bardziej od biustu.
:)
Pierwsza jazda i od razu kłus?? No_no...Gratuluję odwagi...
OdpowiedzUsuńOdwagi można gratulować komuś, kto wie, co robi :) mój rumak został po prostu popędzony - po okrzyku: uwaga, spróbujemy kłusować; ja nie miałam z tym nic wspólnego :) niemniej jednak dziękuję :)
UsuńPierwszy raz najgorszy. Potem pójdzie z górki :)
UsuńPorażki przecie nie było - baba dzielnie okiełzała rumaka, nie spadła z drugiej strony tegoż i kłusem jeszcze popędziła... przynajmniej w stanik przyobleczona. Wszak reszta musiała się trząść w celach amortyzacji. Fizyka taka :-P
OdpowiedzUsuńporównałabym to do trzęsienia ziemi... nie miałam wyjścia. Acha, i kłusowanie odbyło się na lonży (ląży??). Następnym razem wdzieję gorset :D
Usuń