wtorek, 29 września 2015

kataklizm nadszedł i trwa

coś, co wg fachowców miało się zrobić w 3-4 dni, robi się aktualnie dni osiem (roboczych!), przysparzając mi siwizny oraz zarostu na łydkach. Bo niestety, tymczasowość, która ogarnęła mój dom, rozwlekła się na mnie, na meblach folie, na podłogach kartony, wszędzie gruz i pył, i ja też czuję się tak byle jak i gnuśnieję. I naprawdę cieszę się, że wracam do pracy, po tak długim chorobowym, które właściwie w przeważającej części zmieniło się w obsługowe - ktoś tę kawę Panom musiał parzyć. Na szczęście, powoli, powoli wychodzimy z gruzowiska.
Pojawili się w końcu dawno oczekiwani nowi domownicy. Obiecałam sobie stanowczo, że to absolutnie ostatnie koty, nie zniosę więcej zgonów gwałtownych lub po chorobie. Nie wiem jak przebiegać będzie proces przekształcania ich w kanapowych leniwców, bo na razie skaczą na siebie nawzajem, a gdy tylko Bigdog ruszy zachęcająco ogonem, chowają się pod komodą. Osobnik płci męskiej ma naturę odkrywcy, zwiedził już wszystkie pomieszczenia, natomiast szara kotka odbywa biegi po salonie jedynie w towarzystwie brata, jest bardzo nieufna.
Tak sobie siedzę i zastanawiam się, czy sprzątać, czy może poczytać? wszak gruz nie ucieknie, niestety...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz