Zgubił mnie optymizm - kto, widząc ciężkie siwe chmury i uginające się od wiatru drzewa, zabiera parasol?
Przecież nie optymista :D
Tak więc mając do załatwienia spraw kilka, najpierw próbowałam uciekać, a potem po prostu poddałam się kroplom. Włos tak czy siak przyklapły, oko nie zrobione bo wycinałam jakieś ciało obce z powieki i nie wolno, a ciuchy wyschną :)
Krople ciężkie i soczyste spływały mi po twarzy i okularach, klapały soczyście na ziemię, a na kałużach tworzyły bąble. Mokry zapach, choć miejski, przypomniał mi niedawną wyprawę na kajaki, kiedy tak mokłyśmy z Podlotką pierwszego dnia, a dookoła szumiała rzeka.
Na dobre zadomowiła się u nas pewna Józia, nazwana tak na cześć Dziadka, któremu, nawiasem mówiąc, serducho wciąż kołacze, choć miało już, po zabiegu w Zabrzu, nie wariować. Pobyty w szpitalnym oddziale ratunkowym w celu, jak to tu ładnie nazywają UMIAROWANIA rytmu, stają się normą.
Józia natomiast jest bardzo miarowa. Miarowo je, miarowo wydala, jak róznież miarowo rozrabia i mruczy.
Nie wierzę w życie pozajóziowe, w obu przypadkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz