poniedziałek, 23 września 2013

kolorowo

było przez weekend.

raz, za sprawą upieczonego przez piszącą te słowa mamę solenizantki (dumną do wypęku) tortu, który, nie dość że ładnie wyglądał - zielony i pomarańczowy to aktualnie ulubione kolory Podlotki

a jak na moje możliwości to wyglądał znakomicie, po wtóre w środku był kolorowy jak tęcza, w dodatku baaardzo smaczny, i został pożarty w trymiga.

Jasne, że znajdziecie multum piękniej udekorowanych itp, ale ten jest MÓJ, a raczej był :)

Na przyjęciu podałam także sushi, koreczki oraz zupę krem z brokułów z grzankami. Mniam :)

Odnotuję zgrzyt, że nominalny i ponoć kochający ojciec Podlotki nie pofatygował się nawet zadzwonić i złożyć życzeń.

Wykosztowałam się na tableta o którego dziecko nudziło i się dołożyło ale niestety z tabletem nie jest już tak colorovo bo dostaliśmy chyba inny egzemplarz i trzeba się poużerać z wymianą, a tak się fajowo grało w angry birds...

(niedawno usłyszałam o jakiejś aferze w tesco z maskotkami angry birds - zakupy za 800 zł żeby dostać maskotkę za 20 zł?!?! - więc informuję, że można nabyć angry w ciucholandzie za jakieś grosze, tak jak my; czego to ludzie nie wymyślą, naprawdę)

Dając upust grafomanii, wzięłam udział w konkursie na relację z wyprawy kajakowej. Po ogłoszeniu wyników dam znać, czy ktoś się poznał na moim geniuszu :)

Kabelka do aparatu wywleczonego by Józia nadal nie ma - chyba trzeba będzie odsunąć szafki w kuchni - a na razie nas nie stać na kupno, wrzesień pod względem finansowym jest KOSZMARNY. Więc, więcej zdjęć będzie kiedyś, albo nie.

Dziś od zaginięcia uratowane zostały małe słuchawki - trzymając je w pyszczku Józia oddalała się w radosnych podskokach, uznając nasze polowanie na jej osobę za niezłą zabawę.

Jesień idzie. Deszcz pada. Ciśnienie leci na łeb na szyję. Popijam herbatę z guaraną. Liczę kasę, bo muszę w tym tygodniu iść jeszcze do szczepienia i do Pana Męczyciało. Proza.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz