czwartek, 31 stycznia 2013

od niepamiętnych czasów...


...obejrzałam film. 

Ach co to był za FILM, tadam.
Tak dobry był to film
I brad pit grał w nim
parampampam, 

Polecam


Po wieczornym czytaniu Kubusia Puchatka mogłabym ułożyć mruczankę o filmie. I zamruczeć.

Więc czytam jeszcze nastolatce wieczorami, tak i przytulam na dzień dobry i na dobranoc i całuję w nos i trzymam za rączkę kiedy idziemy gdzieś razem. Patrzę dookoła i wiem, że ten stan nie będzie trwał wiecznie. Że przestanę być najfajniejsza i najpiękniejsza i najważniejsza. I mamo bo ty masz takie ładne oczy a moje takie bure są (a są piękne i zielone :)) 

I bardzo się boję, bo już wiem, że to ulotne i kruche chwile.  

 Czy nie jest miło budzić się rano w dobrym humorze, pomimo fochów Fochmana, w pracy popracować aż do zmęczenia, potem iść na zakupy i mieć trochę kasy na truskawkowe mazidła, grejpfrutowe pienidła, morelowe czyścidła i beżowe cienie?  Na usprawiedliwienie dodam, że z niższych półek :) No i jeszcze nowy plecak do szkoły, bo stary się rozdziurawił. W dodatku udało mi się baaardzo korzystnie dogadać z biurem pośrednictwa nieruchomościami... Oczywista, znajomość tenisowa bardzo pomogła :) 

Czy można być szczęśliwym, będąc w pewnych aspektach życia permanentnie nieszczęśliwym?
Zlekceważyć to co nas boli i być szczęśliwym pomimo wszystko? Uprzeć się, zaprzeć i już?


wtorek, 29 stycznia 2013

proszę o radę :)

miałam ci ja posta. Smutnego o kotkach. I pod tym postem kilka dziwnych komentarzy po angielsku, dodawanych w różnych odstępach czasowych. Ponieważ miałam wrażenie, że nijak się mają do treści posta, pokopałam w ustawieniach i wyrzuciłam je. A teraz ten post ma najwięcej odsłon. Z hameryki!! Czy ja się komuś naraziłam? Czy powinnam to była zostawić w spokoju? Hmm. Może to były zaszyfrowane korespondencyje jakichś tajnych agentów? a tu jadowita złośliwie delete. Help :)

niedziela, 27 stycznia 2013

to już jutro poniedziałek?!

znacie to?

Ciekawe, u mnie na odwyrtkę. Sobota rano, przeciągam się, riebiata śpią jak susły, pies chrapie, więc przeciągam się bardziej, jak kotka prawie. Taka mocno spasiona. Zaglądam przez ramię... Fochman ogląda mecz na komórce. Hokejowy. Powtórkę tego, co widział wczoraj na żywo. Tyle w temacie małego conieco. No, ale poczytałam sobie chociaż :)

Zdegustowana pojechałam z młodą na szkółkę jazdy na biegówkach  - póki jeszcze jest śnieg. Mój instruktor (grupa, hmm, zaawansowana) całkiem, całkiem. Może poprosić o indywidualne nauczanie? A jak nie pojmie aluzji i zacznie mnie faktycznie nauczać i połamię sobie nogi chcąc się wykazać, hę? Jestem w końcu zawaawansowana... wiekowo. I w rozterce. I w potrzebie. Ale, przecież jest tyle różnych rzeczy, które można robić zamiast...

polecam:

A, jeszcze jedno:
Otóż, w piątkowy wieczór, również spędzony na biegówkach, udało mi się bardzo, ale to bardzo poszerzyć swoje umiejętności. Nauczyłam się mianowicie, zmuszona okolicznosciami, smarkać w palce. Ale pss... nikomu ani słowa :)

No, i jeszcze podpatrzyłam u jednej takiej rozwiązanie odwiecznego problemu rękawiczek, które nie wiadomo gdzie upychać, spadają, się gubią itp. Zrobiłam pętelki z gumek na przeguby. To działa! Potrzebuję na chwilę ściągnąć rękawiczkę i ściągam, a ona sobie dynda. Polecam :)

piątek, 25 stycznia 2013

schadzka



Zaintrygowało mnie ogłoszenie na forum prowincjonalnego małego miasta. Gdzie tak niepozornie mija życie, a wszystkie dni są takie proste (kto rozpoznał cytat, rączka w górę)

otóż spragniony o nicku xxx pyta: "yyy i okolice, gdzie można spotkać się z Kobietą na 2-3 godziny?"

Odzew małomiasteczkowego społeczeństwa (a przynajmniej zinformatyzowanej jego części) nie był jednoznaczny.

xxx  został skrytykowany, że chce przebywać z rzeczoną niewiastą tak krótko, lub, że tak długo nie wytrzyma (sugestia, że wystarczy mu 5 minut). Został posądzony o zdradę lub/oraz przyprawianie rogów.  Dwuznaczne aluzje nijak się miały do konkretnego w końcu problemu człowieka. Który chce, ma z kim, ale nie ma gdzie. W przeciwieństwie do piszącej te słowa, która chce,  ma gdzie (nawet ponad 3 godziny) ale nie ma z kim.
Dodatkowo aluzje wywołały mnóstwo dygresji, równie radosnych co nie związanych z problemem założyciela wątku.

przy okazji padło słowo „schadzka”, którego dawno nie słyszałam, a jest urocze

Forumowicze może niecni ale jednak sprawiedliwi – zwrócili uwagę, że xxx napisał słowo „kobieta” z wielkiej litery. Co też ma swoje znaczenie.  Zakładając, że nie wcisnął Shift przez pomyłkę. 

Znalazł się jeden dyskutant, który negatywnie ocenił całość forum, poddając pod wątpliwość stan psychiczny forumowiczów, określając ich wypowiedzi mianem bełkotu, a ich samych różnymi innymi wyrazami.

Co na to jadowita?
„Macie beznadziejne skojarzenia. A może to współcześni Romeo i Julia? Młodzi, piękni, zakochani? W domu patologia - on ma wredną bezrobotną matkę-pijaczkę, ona ojca, który zażarcie pilnuje jej cnoty. Nie mają samochodów (wszak w naszym regionie funkcjonuje znakomita komunikacja publiczna), mieszkają z rodzicami i zgrają niepełnosprawnego rodzeństwa, którym także muszą się opiekować, uczą się pilnie przez całe ranki, a popołudniami ciężko pracują odśnieżając miejskie parkingi. Zarobione fundusze starczą na godzinkę, ale na dobę już nie. Ona jest piękna i świeża jak majowy poranek, on jak polski hydraulik z plakatu. Są naszą przyszłością. Ich dziecię będzie pracować na Wasze emerytury.”

Tak oto zacytowałam sama siebie :)
 
Popołudniem będę pomykać na biegówkach, a nie szukać (ani, tym bardziej weryfikować empirycznie, a szkoda) zacisznego pokoju do schadzek.  W sąsiednim prowincjonalnym, małym…

czwartek, 24 stycznia 2013

jadowita publiczna

Mam marzenia publiczne. To znaczy, takie ogólne. Że nie chodzi o szczupłe łydki moje, tylko jakoś tak szerzej. Publicznie i społecznie właśnie. 

Chciałabym na przykład nie znać ŻADNEGO polityka, z ministrami włącznie. Nie wiedzieć, który miał penis a obecnie dysponuje piersiami, a może odwrotnie, czy jest czarny, biały czy może żółty, jakie ma preferencje seksualne ani czy potrafi śpiewać. Ba, nie orientować się nawet czy jest prawej czy lewej orientacji!

Tak byłoby w kraju, w którym poseł pełni funkcję publiczną i nie robi z siebie idioty, w dodatku ponosi odpowiedzialność karną za swoje czyny. Bo poseł czy minister ma do wykonania określoną pracę i jego płeć czy wiek nie mają znaczenia (może być X-menem zgoła), powinien po prostu fachowo, uczciwie i rzetelnie pracować. Za niemałą w końcu kasę.

Chciałabym, żeby posłowie odnieśli zjawisko kryzysu do swoich zarobków i przywilejów. To znaczy, żeby nie obcinali tylko listy leków refundowanych albo dostępu do usług medycznych, ale sprzedali swoje super wozy i przesiedli się do komunikacji publicznej, (działającej, jakżeby, sprawnie i punktualnie). Żeby premier (i nie tylko) nie woził tyłka samolotem co weekend za publiczne pieniądze, tylko wsiadł do pociągu (niekoniecznie byle jakiego), gdzie przecież może pracować korzystając ze służbowego laptopa. Żeby, na przykład, wszyscy poniżej rangi premiera i prezydenta nie mieli samochodów służbowych. Bo tak jest oszczędniej. I bliżej szarej masy, czyli mnie.

Chciałabym, żeby resort zdrowia leczył, resort obrony bronił, a resort sportu propagował sport.

Tymczasem, dzięki działaniom ministra zdrowia chorzy popadają w czarną rozpacz, minister obrony wysyła ludzi na obce wojny, a sport jest na coraz gorszym poziomie i nie zmienią tego pojedyńcze wybryki gwiazd polskich, które stały się światowe, dzięki wyrzeczeniom swoich rodziców. 

Marzę o równości wobec prawa. Jeśli się upiję, naćpam albo spowoduję wypadek, ponoszę konsekwencje. Jeśli ktoś zginie z mojej winy, nie będę tańczyć ani udzielać wywiadów w TV tylko pójdę siedzieć. Proste, prawda?

Marzę o pokoju na świecie. O nieprzekupnych policjantach. O przejrzystym i czytelnym prawie, którego nie trzeba interpretować na różne sposoby. Marzę o gładkich drogach i pracujących pługach, ponieważ w ostatnim czasie moja (i nie tylko moja) droga dokądkolwiek przypomina jazdę bez trzymanki przez zamarźnięte piekło

I - a niech tam - szczupłe łydki dla wszystkich :)



środa, 23 stycznia 2013

serce nie ma zmarszczek

Chciałabym, dożywszy sędziwego wieku, umrzeć młodo.
To Magdalena Samozwaniec.

Postać barwna, niezwykłe życie, niezwykłe poczucie humoru. Na pewno umarła młodo, choć zdaniem najbliższych jej obsesja nie ujawniania na zewnątrz żadnych dolegliwości (szczególnie przed „przyjaciółkami”), doprowadziła do zaniedbania choroby i w konsekwencji do śmierci. Po prostu wstydziła się chorować. Ale nie o tym chciałam.
Starym można być mając lat 20. Starym można być przez chwilę, bo, według mnie, starość to stan umysłu. Dopóki widzimy niebo, kwiaty i biedronki (hmm, pamiętacie biedronki Diane Lane?), dopóki nam się chce iść na spacer (choćby z balkonikiem), albo biegać w zbożu, albo dziko się śmiać bez przyczyny, jesteśmy młodzi. 
Przypomniał mi się taki moment, kiedy byłam stara. Syn miał wtedy kilka lat, przyjechałam na wakacje na wieś, do wujostwa i nieco młodszych kuzynek. Wariatki podczas spacerów wskakiwały w zboże i kicały w nim jak zające, albo obrzucały się błotem podczas osuszania stawu. Stałam na miedzy i tak potwornie im zazdrościłam, tak bardzo chciałam też pobiegać w tym zbożu i w tym błocie, ale… przecież nie wypada. Przecież tu jest moje dziecko (też chyba kicało),  jak to w ogóle wygląda, żeby matka po zbożu biegała albo w stawie błotem, no jakże tak.
 Okropnie głupia byłam wtedy.    
Śmieszny ten czas – jakoś tak zakręcił, że czuję się dużo młodsza. Szkoda wprawdzie, że różne moje części się zużyły, czasem bolą i nie lubią przemęczania. Szczęście, że serce okazało się zdrowe, tylko jego właścicielka trochę przewrażliwiona (czytaj – histeryczka).
Życzę wszystkim kwiatów we włosach i śpiewu w duszy, na co dzień, bez okazji :)



chłopa!!!!


Ania mnie natchnęła :)

Bo, generalnie, jestem prosta. Jak budowa cepa. Ja jestem kobietą, facet ma być facetem, złapać mnie czasem za tyłek i mieć potrzeby. A jak ich nie ma? 

Wydaje mi się, że kobiety raz zdradzone mają gdzieś pod beretem wbite przekonanie o własnej nieatrakcyjności, przynajmniej tak jest ze mną. Rozwiodłam się, pojawił się ktoś nowy. Fakt, od początku nie było to jakieś sex-szaleństwo, ale nie mam wielkich wymagań (jestem prosta !),  i było ok.

A potem przestało być.

Tkwiłam po uszy w przeświadczeniu, że jestem gruba, niewykształcona, nieciekawa, mam brzydkie zęby, tłuste włosy i grube łydki. I że w związku z tym. Bardzo, bardzo łatwo jest wskoczyć w taki schemat, kiedy twój własny osobisty (młodszy) facet, teoretycznie zdrowy jurny ogier, po prostu Cię nie zauważa w sypialni.

Rozmowy, pytania, ble ble ble, pla, pla, pla... Ileż można prosić o chwilę uwagi? 

I wtedy pojawił się ktoś, kto patrzył na mnie jak… ech

Był jednak żonaty. Uważam, że to idiotyczne, ale pochlebiło mi, że ktoś jest gotów rozwalić dla mnie całe swoje dotychczasowe życie. Od samej tej świadomości poczułam się lepiej. Dowartościowana, sprowadziłam rzecz do miłej przyjaźni (z tęsknotą w wiadomych oczach). 

Przeraża mnie świadomość, że następnym razem mogę zdradzić, choć uważam zdradę za podłość. Przeraża mnie czasem moje ciało wołające "chłopa, chłopa, daj mi chłopa!!!". Przeraża mnie, że gdy sobie żyję tak cnotliwie, umyka mi coś może nie najważniejszego, ale na pewno istotnego w życiu (w końcu ani młodsza ani jędrniejsza się nie robię). Przeraża mnie własna pokrętność - wyjaśniłam sobie, że skoro łóżko nas nie łączy, to seks z kimś innym zdradą nie będzie. Przeraża mnie, że przywykłam do takiego białego związku, a że jest tyle innych nitek, które nas wiążą (bynajmniej nie są to węzły małżeńskie), to tak sobie tkwię. 

Być może kobiety czasem boli głowa, ale ja na temat męskich wymówek mogłabym napisać pracę magisterską. Czy jest ktoś inny? Raczej nie. Wprawdzie wśród moich licznych wad jest kompletny brak tzw. kobiecej intuicji, ale skoro facet siedzi w domu na kanapie, to raczej nie figluje z inną.

Tyle moich refleksji na temat.

Moje rady?
Popołudniami ćwiczenia fizyczne (tylko nie przeciążajcie pleców, bo będziecie cierpieć jak ja ostatnio), wieczorkiem książka, nalewka, nie oglądać filmów z wkładką, skutecznym antidotum bywają podarte męskie gacie lub skarpety w koszu na pranie.

Fajnie, że poruszyłaś temat, Aniu. Kobieta z potrzebami to temat tabu, faceci pod tym względem mają łatwiej.  



poniedziałek, 21 stycznia 2013

podgryza mnie coś!

i nie są to wyrzuty sumienia, chyba?

wyobraźnia podsuwa mi obrazy tajemniczego szczękoczółkowca czy innej cholery, która najwyraźniej upodobała sobie moje łoże i obgryza mi nogi. Może z troski - że niby powinnam spać w skarpetach? Może z upodobania, może mam swojego Morta???

Ogłaszam poszukiwania małego :)

hmm. O ile będzie mały. W każdym razie, ja jestem chyba bardziej jadowita ?

A tak w ogóle, to...





niedziela, 20 stycznia 2013

rano trzeba wstać, rano to jest...

tak gdzieś o pierwszej, jak śpiewał bard :)

a wstawszy, podziwiać moją ulubioną tenisistkę, którą widać już coraz mniej, niestety. Na razie Svieta w meczu z karoliną w. rządzi :)

pół dnia wczoraj spędziłam wisząc, żeby rozluźnić zbolały kark i resztę człowieka. Kark boli od dawna, reszta człowieka po szkółce narciarstwa biegowego. Wisząc, słuchałam...


...i żałowałam, że nie mam żadnego kota, żeby sobie przyłożyć. Bo dobrze robi taki przyłożony do bolącego miejsca kot, prawda?

Pies patrzy na mnie dziwnie, na głowie mam nieokreślone coś, a Svieta walczy. Choć przestała już rządzić.

Ciekawe z tym lubieniem zawodników. Jak to jest, że się kogoś lubi, bądź nie, właściwie bez powodu? Wczoraj oglądałam dobry mecz stanislava warwinki, też go lubię. Chyba nawet bardziej, niż rodżera, którego mój Tata nazywa lokatym.

nocne pozdrowienia :)

środa, 16 stycznia 2013

notuję z obowiązku...

...ku pamięci :)

po pierwsze, zima :)

(z której miałam zamieścić tutaj jakieś zdjęcia ale mi zginęły)


która ma swoje walety, na przykład wytarzany w śniegu pies, który sierść zostawia w śniegu i w związku z tym można zamiatać dwa razy dziennie, a nie co godzinę

zima ma również zady - każdy dzień okazuje się kursem ekstremalnej jazdy autkiem, które kocham bo sprawuje się tfu tfu nad podziw dobrze i znosi moje nieumiejętności

po drugie, bolący kark od kilku dni. Dlaczego, diabli go wiedzą. Masażysta nie tylko do karku potrzebny od zaraz :) dziękuję, Li :) ale chyba mam za daleko, szkoda

po trzecie rolada biszkoptowa, która nie wyszła. Co nie jest ewenementem, gdyż w kuchni niewiele mi wychodzi.

Po czwarte, Mama od kilku dni w dobrej formie. To, proszę Was, cieszy. Fakt, że rozmawiałam z nią w sprawie dalszego leczenia i pobytu na oddziale, a Mama nie lubi psychologicznego rozdzielania włosa na czworo, co przeważnie stosuje się jako terapię.

Po piąte, trwa Australian Open, a po szóste, zostałam wessana przez lekturę, co polecam wszem i wobec.

Więc, przebywam w innej strefie czasowej tudzież duchowej.

Ciekawe, czy kiedyś będę miała tak? Mam nadzieję, że Viki wróci.
Czasem wyjmuje mi po prostu słowa z ust...

piątek, 11 stycznia 2013

Fochman gotuje :)

Przepraszam - GOTUJE. Dużymi i grubymi literami :)

Raz na jakiś czas Fochman postanawia wziąć aktywny udział w przygotowaniu posiłku, nie polegający tylko (uwaga, uwaga, czy powinnam pisać, że tylko?) na zrobieniu zakupów i doraźnej pomocy.

Faza pierwsza - Fochman wymyśla - trwa około 1 tygodnia.
Przegląda fora, zestawia przepisy, drukuje zdjęcia i tym podobne. Rzecz nie dotyczy przyjęcia prezydenta ani nawet premiera, nie, nie :) To ma być prosty zazwyczaj jednogarnkowy posiłek, bo jemy o różnych porach, więc tak jest wygodniej.

Faza druga - Fochman zakupuje produkty
I tu ciekawostka. Kupuje WSZYSTKO. Nie interesuje go, że w domu bywa czasem pieprz lub nawet makaron. I potem się dziwi bo..

Faza trzecia - Fochman liczy.
Rachunek musi się zgadzać.  Na rachunku odhaczane są właściwe zakupy, które po podsumowaniu tworzą koszt naszego gara. Potem następuje obliczenie na ile dni  starczyło.

i tu dygresja - MUSI być po prostu :) Do dziś mam wydruk z excela, na którym Fochman podsumował nasze pierwsze wspólne wakacje. Oprócz pozycji normalnych typu paliwo czy pokój, zachował wszystkie rachunki za zakupy, lody czy parkingi, oraz wpisywał systematycznie wydatki nie pokrywane rachunkami.

Faza czwarta - Fochman gotuje.
Opuszczam wtedy nie tylko kuchnię, chętnie dom w ogóle. Zakupione produkty rozkłada na wszystkich możliwych płaszczyznach. Celebruje każdą czynność, nie ma opcji, żeby najpierw wstawił wodę, w międzyczasie robiąc coś innego, albo coś kroił, smażąc. Dlatego zazwyczaj gotuje długo.

Faza piąta - Fochman się zachwyca.
Barwą, smakiem i konsystencją. Biada temu, kto nie zachwyca się wespół zespół.

Faza szósta - Fochman sprząta.
Bo sprząta! Ale... Jeśli kroi się coś przy stole, to szczątki i fragmenty tego czegoś znajdują się nie tylko na stole, prawda? Otóż, Fochman wyciera stół, ale jego boki już nie, a na stojące przy stole krzesła ani myśli zajrzeć :) więc zazwyczaj zbieram z siedzisk kawałki warzyw itp - jak jesteśmy w stanie wojny, podstawiam mu pod nos, a co. Fochman myje kuchenkę, ale nie pomyśli, że smażąc lub dusząc opryskuje się wszystko dookoła, np stojący na kuchence czajnik lub garnek. A garnek dla Fochmana jest jak kobieta - liczy się tylko wnętrze. Z zewnątrz nie myje go wcale.

Czasem ugotuje coś dobrego, jak ostatnio całkiem niezłe leczo. Czasem wyjdzie mu gniot - na przykład wołowina w irlandzkim piwie, którą musiał zjeść sam (no, jego mama z litości wzięła odrobinę, ale to święta kobieta). 

Za to jego tata gotuje wspaniale. Na jego wigilijne pstrągi czekamy cały rok. Ja za to... nie będę się demaskować. Niech za całe określenie moich umiejętności wystarczy fakt, że moje dzieci przepadają za jedzeniem w szkolnej stołówce :) Ale się staram !






Te drzewa sadziła Babcia :)



Jeśli będziecie kiedyś mieli okazję być na Kubalonce, ukłońcie się proszę drzewom. Niech to będzie hołd dla zmarłej niedawno Babci Marii.

Bo te lasy właśnie, okalające przełęcz, sadzili pradziadkowie moich dzieci.

Dziadek mojego ex był leśniczym. Po prawej stronie drogi jadąc w kierunku Istebnej można jeszcze dostrzec starą leśniczówkę.



Całe życie ciężko razem pracowali. Nie wsławili się spektakularnymi czynami, nie byli prześladowani, internowani, nie walczyli na froncie ani nie ginęli za ojczyznę.

Z wierszy znali tylko pieśni kościelne, ale ich życie było czystą poezją. Twardą, ciężką, prozaiczną ale - poezją.

Byli tylko dobrymi, cichymi i uczciwymi ludźmi. Kochali siebie, swoje dzieci, i wnuki, a mnie przyjęli do rodziny z otwartymi ramionami, chociaż nie byłam tego warta i nie potrafiłam docenić.




Mam szczęście do rodzin moich facetów. Zawsze teściowe i cała reszta są warte więcej, niż oni sami :)

A niedługo Dzień Babci i Dziadka !!





środa, 9 stycznia 2013

bravo, bravissimo!

pierwsze jest dla mnie, że w ogóle dojechałam do pracy. W całej nienaruszonej całości! Pełzłam przez śnieżycę ponad godzinę (normalnie ok.15 minut), pocąc się, przeklinając (wstyd przy dziecięciu nieletnim, wstyd, matko), jechałam pod prąd na rondzie, ale jestem. Drogi są STRASZNE.

drugie dla Agnieszki Radwańskiej, gratulacje :) Przypomniało mi się, jak w czasie ubiegłorocznego Australian Open, kiedy mecze były transmitowane na żywo od 2 w nocy, zmieniałam tryb życia - chodziłam spać bardzo wcześnie, wstawałam koło 3, i 3,5 godziny oglądałam mecze :) piekłam w tym czasie ciasta, prasowałam a nawet usiłowałam ćwiczyć :) Nie wiem, co będzie w tym sezonie, bo podobno eurosport nie podpisał umowy na transmisję. Szkoda. 

poza tym?

Wczorajszy pogrzeb (przemokłam,przemarzłam) paradoksalnie oczyścił moje - nie wiem co? kanaliki? atmosferę? karmę? Dałam upust zbierającemu się od prawie miesiąca smutkowi, pościskałam się i pogadałam z rodziną, nawet obecność obecnej teściowej mojego ex nie okazała się zgrzytliwa. Exa nie było. Trochę się martwię Agą, bo długo wieczorem płakała, wspominając wprawdzie bardziej kota, niż prababcię, ale myślę, że wszystko razem się w niej kłębiło i musiała odreagować.

Acha,  mój syn jednak mnie nie zaskoczył i okazał się półgłówkiem. Błąkania w życiowej mgle ciąg dalszy.

Matka zawsze ma nadzieję. A nadzieja... - wiadomo.



wtorek, 8 stycznia 2013

witaj, stary przyjacielu - smutku

pięknie i smutno, czyli w moim obecnym nastroju, do posłuchania i refleksji, czego ostatnio mam aż nadto.





Jakoś się trzymałam, rozkleiłam się jak kretynka w kwiaciarni, zamawiając wiązankę. Głupio.

Młody sam z siebie wbił się w garniak, co dla fana glanów jest poważnym wyczynem. W dodatku powiedział coś konkretnego na temat swojej zamglonej przyszłości, jakbym zobaczyła malutkie światełko w dłuuugim tunelu. Nic nie będę mówić, żeby nie zapeszyć, bo ta zabłąkana życiowo istota też w końcu może się jakoś ustabilizować, nie?




poniedziałek, 7 stycznia 2013

żenujący optymizm.



Nowy rok toczy swój garb uroczy, miliony życzeń złożone, setki buziaków , uścisków, wszystkiego, zdrowia, pomyślności, bla bla bla i nic nowego. Żadnego ruszymy z posad bryłę świata, nic, nic, nic.

W TV nadal te same srale-serialne, zerkam czasem i wydumane wątki wciąż wspinają się na Himalaje absurdu lub wpadają w rowy mariańskie żenady. Przestaję zerkać. Mam dość.

Na plotko-pudelkach kolejne twarze pożal się, Boże, celebrytów, czasem płci niewiadomej, którzy znikną za jakiś czas, nie mając już światu nic do przekazania; świecili już wszystkimi częściami ciała a do powiedzenia nie mają zbyt wiele. Pokaże się zaraz jakieś nowe dziwo, zacznie wyskakiwać z lodówki i opowiadać o swoim życiu jakże ciekawym. Kto i po co promuje takie postaci, pozostaje dla mnie zagadką.
Po co zaglądam na pudelki, też :)
 
W informacjach nadal te same twarze polityków – maski. Do pozorowanego działania zmusza ich tylko obawa przed utratą stołka. Ciągle są - bezczelni, bezkarni i do następnych wyborów mają nas głęboko. Dlaczego nasze udręczone społeczeństwo to wciąż toleruje – nie wiem. Czuję wstręt, przestaję patrzeć i słuchać.

Umierają i chorują ludzie, którzy powinni żyć. Żyją i mają się świetnie ci, którzy nie mają światu nic do zaofiarowania. Wiem, nie mnie to oceniać. Wiem, nie powinnam tak myśleć. Wiem, sama też jestem produktem niepełnowartościowym. Ech.

W ostatnim tygodniu otrzymałam wiadomości o śmierci czterech osób. O ile w przypadku 93-letniej prababci ze strony ex-męża jest to wiadomość w jakiś sposób zrozumiała, to trzyletnia córeczka moich znajomych... Przepraszam, Panie Boże, kimkolwiek jesteś - dlaczego nie moja matka, która codziennie popełnia nieudane samobójstwo?

Chyba już sama nie wiem, co piszę.

Przygnębiona, bo jednak po cichu miałam nadzieję, że coś z tych życzeń…

naiwniaczka, po prostu
 



niedziela, 6 stycznia 2013

nie-chce-mi-się-nic

Znowu się niedobrze dzieje dookoła. Jakieś piętno, odchodzą ludzie, których znałam i kochałam.


odpływam





A wszystko jakby obok.

wtorek, 1 stycznia 2013

To nie jest promocja zdrowego trybu życia!

Albowiem żyję niezdrowo i sybaryczę bez ustanku.

Uznałam otóż, że zakończywszy Stary Rok tradycyjną potyczką słowną z Fochmanem, należy przynajmniej rozpocząć Nowy w sposób niekonwencjonalny...

Wstałam zatem i zrobiłam na śniadanie placuszki bananowe, które - uwaga - podałam Fochmanowi do łóżka, nie dlatego bynajmniej, że czymś zasłużył, o nie.

Chciałam zobaczyć jego minę.

BEZCENNA.

A potem, moje drogie, poszłam POBIEGAĆ.

Wróciłam zrzana, spocona i bardzo zadowolona z życia, albowiem wysiłek fizyczny sprawia mi zwyczajnie przyjemność. A biegało się wyjątkowo dobrze, bo droga pusta, kilka kościółkowych autek mnie minęło.

Więc, jeśli ktoś odniósł mylne wrażenie, że promuję zdrowy tryb zycia, to przepraszam :)

Promuję styl życia sprawiający przyjemność.

Choć, szczerze mówiąc, wolałabym solidne bzykanko!