Przyznaję, że jestem bezradna wobec jedzenia i jedzenie kieruje moim życiem.
Tak, jestem.
Sytuacja najbardziej typowa - wracam do domu, przygotowuję obiad - przeważnie wymagający jedynie podgrzania, lub niewielkich nakładów czasowych - i do czasu wyłożenia porcji na talerz pochłaniam taką ilość rozmaitych rzeczy "po drodze", że do posiłku siadam właściwie syta. Ale zjadam posiłek, po czym sprzątając/czytając/szyjąc/robiąc cokolwiek innego również podjadam - cukierki, czekoladę, wafla ryżowego, herbatniki, owoce, rodzynki, plasterek sera z lodówki - co mi się tam napatoczy. Robię to prawie bezwiednie. Kładę się spać z pękatym brzuchem, czuję się źle podczas ćwiczeń, bo jestem zwyczajnie przeżarta.
Nie chcę mieć domu sterylnego bez jakichkolwiek słodyczy czy innych spożywczych pokus - chcę zapanować nad odruchem sięgania po cokolwiek do żarcia!!
a zatem wróg nazwany - to brak przerw między posiłkami i pożeranie olbrzymiej ilości przekąsek.
Praktycznie nie bywam głodna.
tutaj jest całkiem ładnie opisane, co mniej-więcej zamierzam :) - klik
nie podoba mi się taka wszystko-i-wszędzie-żerna jadowita. Trzeba coś z nią zrobić.
"po czym sprzątając/czytając/szyjąc/robiąc cokolwiek innego również podjadam" - tu dopatrywałabym się zaniku, wręcz pomroczności świadomości konsumpcyjnej.
OdpowiedzUsuńPogódź się z tym, że lubisz słodycze i poinformuj o tym wszystkie pokłady swej świadomości. Może po obiedzie jakiś rytualny podwieczorek urządzić - coś słodkiego przekąsić wpierw uwidocznionego na talerzyku (żeby gały widziały), a potem wara?
Chyba najbardziej rujnujące są efekty nieświadomego podżerania po kawałeczku :-)
Pozdrawiam