wtorek, 21 stycznia 2014

płaszcz i zdrada

najlepszym dowodem na przyjście zimy jest zstąpienie ze strychu mojego zimowego płaszcza. Właściwie, powinnam napisać PŁASZCZA.

jest cieplutki, noszę go już chyba 9 lat i wyglądam w nim jak własna ciotka, niemniej jednak...

Każdego roku nadchodzi taki dzień, że wracam do domu przewiana na wskroś, z zimnym nosem, i wiem, że pora na PŁASZCZ. I, gdy następnego dnia mogę wyjść śmiało na najcięższe mrozy, nigdzie mi nie wieje i nie pada, to na duszy też mi się robi jakoś cieplej. Naprawiałam ostatnio oberwaną od nadmiaru upychanych niezbyt delikatnie kluczy kieszeń, oraz dziurkę po zagubionym fragmencie zapięcia

i pomyślałam, że już chyba pora na coś nowego. Wyprzedaże przecież są.

Kupiłam zatem puchowy płaszczyk.

Wróciłam do domu, powiesiłam nabytek w szafie (uprzednio obejrzawszy się w kilku lustrach), wyciągnęłam z niej dotychczas noszony i...

Żal mi się GO zrobiło, jakbym zdradziła przyjaciela :)

wyprałam, wysuszyłam - nota bene w okolicznościach pięknej styczniowej pogody - i obmyślam sposoby rewitalizacji staruszka.

Mam przeczucie, że ten nowy nie będzie tak ciepły, poza tym jest jasny i może będzie potrzebował zastępstwa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz