piątek, 10 stycznia 2014

doceńcie ciszę

jestem, żyję, mam się dobrze :)

dziękuję, że myślałyście o mnie i czekałyście, to bardzo miłe.

sam pobyt - szybko, krótko, szpital prawie jak pensjonat, choć trochę jakby... taśmowo to wszystko szło. Najgorsze czekanie - operacje trwały od 8 do 22, zawołali mnie dopiero o 7, więc cały dzień na głodno, tylko pod kroplówką. Ale w miarę, gdy Panie wracały z operacji na własnych nogach z małymi plasterkami, nabierałam przeświadczenia, że wszystko będzie ok.

No i w sumie, było. Ból jest niewielki, zawroty głowy rzadkie, byłoby fajnie, gdyby...

zawsze jakieś ale jest.

Z moją wadą słuchu wiąże się nieciekawa przypadłość, tak zwane szumy uszne. Przy czym szumy, to określenie dość ogólne - są dzwonki, trzeszczenia, i inne takie. Niektóre jednostajne, niektóre okresowe, pojawiające się znienacka albo trwające bez przerwy.
Od kilku miesięcy bardzo nasilił mi się szum - jednostajny, dość głośny, w lewym uchu. Operację miałam orientowaną bardziej na ucho prawe, ze względu na to pogorszenie w ostatniej chwili - już na sali operacyjnej - zdecydowałam się na lewe.

Niestety, po obudzeniu się - szumi dalej.

Głośno, wyraźnie, jakbym gdzieś miała za ścianą włączony odkurzacz albo głośną suszarkę.

Jestem rozczarowana i zawiedziona. Wiem, że nie była to usługa gwarantowana, że równie dobrze mogło się pogorszyć, zawsze jest ryzyko, że nic się nie uda.



więc, powiadam Wam ja, jadowita - posłuchajcie  C I S Z Y



jestem pewna, że jest niesamowita. Ja nigdy jej nie usłyszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz