wtorek, 12 listopada 2013

jaki tu spokój...



bo przecież pisanie o:

premierowym pieczeniu chleba, który udał się nad wyraz i nie został zjedzony, lecz POŻARTY w okamgnieniu z rozpuszczającym się na nim masełkiem,  i muszę piec następne

książkach, z których większość, przyznam uczciwie, to płytkawe czytadła, tylko niektóre zmuszają do głębszych refleksji,

średnio udanej premierowej gęsi, którą upiekł Fochman, a z której największą radość miały zwierza,

albo jak wkręciłam Fochmana, że przywieziona ze wsi przez moich rodziców suszona stewia to trawka, którą wujek sobie pod folią posadził z polecenia lekarza na jakieś niewiadome bóle i którą zamierzam spożytkować :)

jest średnio ciekawe. Ale taka właśnie jest moja codzienność. Bez trzęsień ziemi.
Jak to gdzieś napisali - z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, a ze wzruszeń - wzruszenie ramion?


Uspokajam się dodatkowo starannym wycinaniem kółeczek - numerków do losowań w turniejach, na wypadek, gdybym dostała jakąś desygnację na sędziowanie, co się nie zdarzy, gdyż roztargniona nie wysłałam załącznika, na którym skrupulatnie naniosłam turnieje, na które się zgłaszam do pracy. Czyli się nie zgłosiłam :) Ale numerki mam piękne, niebieskie. Zrobię sobie jeszcze drugi komplet, żółty, a co.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz