piątek, 30 listopada 2012

czasoumykanie....

...błyskawiczne zaobserwowałam, paradoksalnie - w końcu miałam aż trzy wolne dni!

Ale dziecko zalegające na kanapie domagało się herbatek, serków, rosołków, syropków, uwagi, to raz.

Upojona wolnym znienacka czasem polegiwałam co chwilę z powyższym dzieckiem i z sudoku lub krzyżówką, rozgrzeszając się, że w końcu mam mnóstwo czasu, więc zdążę, zdążę..., a głowa mnie boli, więc może też powinnam się położyć, itd, itp... to dwa.

Jako element trzeci wystąpiła ekipa pieco-dachowa, oto miszczu od pieca w charakterze zamazanej zjawy, efekt artystyczny osiągnięty dzięki folii malarskiej


 wrr, no czemu, czemu jest poziomo?!

Dobra wiadomość jest taka, że piec działa. Zła - że premia świąteczna została w całości przekazana miszczowi piecowemu. Dobra w tej złej jest taka, że to nie moja premia... Zła w złej, że u nas w ogóle w tym roku premii rocznych nie będzie (czyli nie będzie żadnych, bo miesięcznych nie mamy wcale :D). Suma sumarum, pod choinkę aniołek (czyli miszczu piecowy?) ofiarowawszy mi działający i grzejący piec, czyli ciepłe święta... :)

Jakby tego było mało, spostrzegłam na włościach szwendające się obce kocie jednostki. Tatusie potencjalne a wyrodne w odwiedziny się zjawiły, czy co? No i trafił mnie szlag, bo moja matka karmiąca wić się poczęła i dalej absztyfikantów głębokimi z trzewi pomrukami przywoływać...@#$%^^!!!. ZNOWU????
Myślałam, że do wiosny mam czas :(

I piątek nam zleciał na odwiedzinach u weta, układaniu biednej Paris w piernatach po operacji, chodzeniu za nią, gdy się obudziła i przetaczała jak pijana dookoła domu popatrując na nas podejrzliwie i z wyrzutem, na ogarnianiu wyrodnych bachorów, które zaczęły na nią syczeć, itd.

postanowienie - nigdy więcej żadnych postanowień:) a już zupełnie nie planować porządków swiątecznych w znienacka spadające z nieba trzy wolne dni :)

Ale, że dookoła nastrój się robi bombkowo-choinkowy, to....


środa, 28 listopada 2012

upojenie dobrze spełnionym obowiązkiem?

Nie, żebym była jakaś PPD, ale lubię domową krzątaninę. A właściwie, jak się zastanowiłam dokładnie, to najbardziej lubie stan PO, czyli, gdy wszystko jest zrobione, zamiecione, odkurzone, poukładane, a nieperfekcyjna z kieliszkiem nalewki może paść na kanapę i delektować się bardzo krótkotrwałym stanem jako takiego porządku (bardzo ładnie nazwała to kiedyś Li- legalny odpoczynek). 
Bo za chwilę pies coś wniesie, koty zajrzą pod komodę i wyciągną jakiegoś - nomen omen - zapomnianego "kota", dziecię przeleci ze dwa razy zapomniawszy zmienić butów i robi się... jak zwykle :) 

Zrobiłam dziś pranie na zapas, bo wietrzna pogoda sprzyja błyskawicznemu schnięciu, i udało mi się upiec szarlotkę - poniewczasie przypomniałam sobie, że jestem w trakcie comiesięcznej kobiecej przypadłości, kiedy ponoć włosy kręte stają się proste i na odwrót, a ciasta piec nie wolno. Otóż, zadałam kłam przesądom, szarlotka na półkruchym spodzie daje sobie radę w każdej sytuacji :) Ale w poniedziałek na wszelki wypadek przełożyłam dawno zamówioną wizytę u fryzjerki. 

Podczas, gdy ja usiłowałam coś zrobić, walcząc z krótkotrwałymi (mam nadzieję) dolegliwościami fizycznymi, popsute (pożyczyłam to ładne słówko, też mam nadzieję krótkotrwale) dziecko zalegało na kanapie, a koty robiły dekoracyjne pozy:

Tutaj Forest zadaje kłam teorii, że koty nie lubią Wiedźmina

A tu Serena zwisa ozdobnie.


Postanowienie - nie stracić głowy dla jutrzejszych gości - pieco-i-komino-rozbieraczy :)

A piosenka? Poruszył mnie ten wpis na blogu Li, więc:


wtorek, 27 listopada 2012

Plagi egipskie...

w postaci wirusów nawiedziły dom nasz nudny i spokojny. Koty mają sraczkę, dziecko kaszel i inne dolegliwości, a ja obudziłam się z potwornym bólem głowy i katarem. Wczorajsza wizyta u pediatry miała plus dodatni w postaci świstka ze zwolnieniem z pracy do końca tygodnia. Wizja rzeczy, którą dam radę zrobić w domu, była oszałamiająca; coś jednak po tej głowie zbolałej mi się widzi, że guano z tego będzie. Zakopiemy się razem z młodą i kotami na kanapie w piernatach i będziemy oglądać topgear i moją rodzinkę.

Poza tym nawiedziła mnie wizja kolorowego szala, krzyczącego przeciwieństwa do dotychczas noszonych przeze mnie szarości, czarności i burości. Będąc na tej fali, zakupiłam na lumpach fuksjowy płaszczyk, teraz ten szal ścibolę z kupy dzianinowych skrawków, sama jestem ciekawa, co wyjdzie. Mam nadzieję, że będzie "chustkowy", bo to za Jej przyczyną postanowiłam być kolorowa i nie przejmować się czy mi wypada, czy nie.

Podjęłam także inną ważną i przełomową decyzję, wymagającą sił i odwagi. Przynajmniej dla osoby tak hołubiącej święty spokój, jak ja :) Otóż, szkoda mi się zrobiło życia na mieszkanie w złym miejscu. Sama to miejsce wybrałam, wiem. Nie wyczułam złych prądów :) Teraz muszę tylko porozmawiać z Rodzicami, jako, że dzięki ich finansowemu wsparciu mam dom. Niestety, Mama nie nadaje się do żadnych rozmów, a przynajmniej ja nie mam ochoty z nią rozmawiać (to osobny temat), a Tata choruje na serce, miał teraz badania i mówi, że wszystko jest ok, ale zaprzyjaźniony lekarz twierdzi, że nie całkiem. Namawia na operację, a Tata się broni, jak może, podejrzewam, że zwyczajnie nas okłamując. Poczekam chyba na wyniki tych przepychanek-odpychanek, zanim wyciągnę ciężkie działa. 

Pora zrobić kawę i złożyć bladym świtem kilka blogowych wizyt :)

Piosenka na dziś :) Edyta Geppert

niedziela, 25 listopada 2012

Scenka pod wpływem :)

a'la zielona gęś :)

W rolach głównych:

Zdesperowana i gotowa na wszystko właścicielka pieca;
Piec dwufunkcyjny (zepsuty);
Naprawiacz (ciacho, ale to nie ma znaczenia dla Zdesperowanej, bikoz jest desperate)

Piec - nie działa

Zdesperowana - Proszę Pana, bo tak zimno, i wykąpać się trudno, i w ogóle i kiedy to się da naprawić?

Naprawiacz - Ciężko, ciężko, tu trzeba komin kuć, rozszczelniło się w kominie, i kapie, proszę Pani.

Zdesperowana - Ale, proszę Pana, kiedy? Bo zimno tak, rozumie, Pan, listopad...

Naprawiacz - póki co, zrobię tymczasowo tak, żeby działało. A za tydzień przyjdę tę rurę w kominie...

Zdesperowana (zalotnie) - ach, i rury pan czyści?  (powiew trzepoczących rzęs) Bo wie Pan, ja tu przy kuchence mam taką rurę i ciągle jakaś zatkana i chyba ją trzeba, wie Pan...

Naprawiacz - to może spojrzę jak tu jestem już?

Zdesperowana - Ach, mógłby Pan? Jaki Pan uprzejmy, naprawdę, och .... (trzepot rzęsami, falowanie włosami, zarzucanie biodrem; ogólnie - cały arsenał wytoczony)

Naprawiacz - rzuca się do kuchenki i energicznie przepycha rurę gazową.

Zdesperowana - wykonuje rzut ciałem w stronę Naprawiacza, ale widząc że on niekoniecznie zmierza w jej kierunku, opada zrezygnowana i zasmucona;  po wyjściu Naprawiacza zjada miseczkę malin namoczonych w spirytusie i klepie głupoty na klawiaturze :D

Piec - nie działa nadal.

Jutro poniedziałek, zjedz lodów z pięć gałek :D

sobota, 24 listopada 2012

Ogólne zużycie materiału.

Dlaczego lubie mój samochód? Bo jest podobny do mnie :) Oto dowody:

1/ obie jeszcze jesteśmy na chodzie, ale parę części wymaga wymiany,
2/ regularnie się przeglądamy, conieco więcej tuszujemy i wymagamy solidnego olejenia (oj, brak mi tego - muszę poszukać... mechanika, albo spa),
3/ górki atakujemy z entuzjazmem, by w połowie zwolnić, a za chwilę dostać zadyszki (oczywiście, ja wówczas udaję, że wcale nie biegam tylko spaceruję sobie:)
4/ kształty już też trochę, jakby tu, niemodne.
5/ obie miewamy atawistyczne powroty do lat młodzieńczych - ja, jak nikt nie widzi, to na wiślańskim wale wyczyniam dzikie skoki, coś jak biegały Rachel i Phoebe w Przyjaciołach, pamiętacie? Moja karolcia jak się na szybkiej dwupasmówce z górki rozpędzi, to ho, ho, mamy ze 120 :)

Pośród lepszych, zgrabniejszych i szybszych roczników giniemy, ale koneser może docenić nasze wnętrze, szczególnie jej solidne japońskie wykonanie :D

A jak już się wgramolę za kierownicę, to nawet w korku lubię z nią stać:)

dobry rocznik, ten 1999, Viki. :)

40 kilo cierpliwości


Noc (chyba).

Do świadomego umysłu dobija się tupanie psa. Ale nie układa się przy łóżku.

Czuję liźniecie w łokieć. Potem w policzek, i to już jest za wiele.

Uchylam oko - ciemno.

Pytam, czego chce? Zazwyczaj, jak chce wyjść, to popiskuje. Nie chce.

Więc czego chce ??? Liźnięcie. Uch. Zapalam lampkę. Pies i jego wielkie smutne oczy mówią "zrób coś"!!!

Pacze. I oczom zaspanym nie wierzę - u psiego ogona wisi... kot.

Z czego ten pies jest zrobiony, jak rany, przecież machnięcie ogonem załatwiłoby sprawę?!

Uśmiecham się wrednie - chcesz kiełbaski, pieseczku ?

Ha !






czwartek, 22 listopada 2012

myśli we mgle



Czytając niektóre blogi (preclową, chustkę, wojowniczkę i inne) czuję się jakaś taka… mała i nijaka. Tak, to dobre określenia. Nie zachodzą w moim życiu tak dramatyczne zmiany, nie muszę podejmować obłędnie trudnych decyzji, stawiać czoła parszywej codzienności która, przydarzywszy się mnie, zapewne wgniotłaby w ziemię. 

Dziewczyny, z których każda w pojedynkę z palcem w nosie dałaby radę Achillesowi, są dla mnie obiektem nieustającego podziwu, ile można, chociaż już właściwie nie można nic. I to jak można!

Więc z czym ja do ludzi, myślę sobie. Takie pierdu-pierdu. 


 

Że mgła spowija Wisłę, kiedy sobie truchtam żółwim tempem wałami uzdrowiska?











 
 Że koty zdrajcy paskudni wolą w kwiatkach sobie spać, niż na moich kolanach?

 









Tak. Te dziewczyny, które są wzorem męstwa i życia na przekór, nauczyły mnie, że życie składa się z chwilek, a każda powinna być ważna.Chwila z dzieckiem, chwila z kotem, chwila ze sobą.


Nie mogę zrobić dużo – oddaję krew w miarę możliwości, klikam w banerki, odpisuję 1 procent, jestem w bazie dawców szpiku.

Wielkie dzięki, kobietki o wielkich duszach i sercach, gdziekolwiek jesteście. Nawet małe sprawy mogą nabrać wielkiego sensu. 

Piosenka na dziś, a jakże: jesienna zaduma

środa, 21 listopada 2012

Wybacz, Leopoldzie...:)



Przebudzenie.
 
Jest świt 
(czy aby na pewno? wschód słońca o 6:57, a nie ma jeszcze szóstej)
Ale nie jest jasno.
(jest, prawdę mówiąc, kompletnie ciemno. Jak nie chcę się wyrażać gdzie. Na dodatek jest mgła. Znów będę jechać do pracy 30/godz)
Jestem na pół zbudzony,
(no, tak na ćwierć)
A dookoła nieład.
(Nieład. Nieład?! to delikatne określenie, w tle słychać szyderczy rechot Perfekcyjnej Pani Domu)
Coś trzeba związać,
(najlepiej psa i koty razem, żeby po mnie nie skakały i nie lizały mnie po twarzy. Związać, pyski pozaklejać, dupki zakorkować)
Coś trzeba złączyć,
(jakby tak różne melodyjki budzików rozlegających się ze wszystkich stron połączyć w jeden konkretny dzwon?)
Rozstrzygnąć coś.
(taa, czy najpierw posprzątać kocie kupki czy napełnić kocie mordy? Pies poczeka, jest lepiej wychowany :))
Nic nie wiem.
(czy ktokolwiek coś wie o tej porze?)
Nie mogę znaleźć butów,
(pies je wywlókł i rozszarpał, jednak nie jest tak dobrze wychowany jak myślałam)
Nie mogę znaleźć siebie.
(Za to bez trudu znajdę koty. Najpierw pojedyncze nieśmiałe miauknięcia z różnych kątów i spod różnych kołder, potem zgodny chórek w okolicach kostek. Do łazienki się nie idzie, tylko posuwa, żeby na któregoś nie nadepnąć)
Boli mnie głowa.
(nie tylko. Miłej środy)

Naprawdę, bardzo lubię ten wiersz, ale nie mogłam się powstrzymać :)

poniedziałek, 19 listopada 2012

śpiewający poranek i uszy w poprzek

Zupełnie bez powodu wstałam dziś raniutko i radośnie. Za oknem mgły i zamglenia, wilgotność powietrza 100% i pełne zachmurzenie... Chodziłam po domu nucąc fałszywie, co wyraźnie nie spodobało się kwęczącemu fochmanowi. Chodzi rozmamłany, obrażony nie wiadomo na co, kaszle ostentacyjnie, że niby taki chory. A kiedy on zdrowy był? wiecznie go głowa boli. Przepracowany.

Tak czy siak, jestem już odporna. Gdzież te czasy kiedy się przejmowałam muchami w nosie, skakałam koło swojego macho, z zatroskaniem pytając, cóżem takiego uczyniła, że naraziłam go na stres? nieumyta szklanka w zlewie? skarpetka nie do pary? Brr, było, minęło. Chcesz się kisić w swoim smrodku, droga wolna.


Radosne jak i ja koty w ramach eksploracji świata badały ostatnio ciecze. Przy czym, jakby się umawiając, prawie jednocześnie plebejuszka Viki :

(bardzo przepraszam Viki w tym miejscu, ale gdy nazywałam Viki, nie miałam jeszcze pojęcia o istnieniu Viki. A ponieważ Viki najpierw nazywała się Forest - będę się posługiwać tym imieniem. Ale to ONA - tak mi się przynajmniej wydaje);

... plebejuszka Forest (na zdjęciu z prawej) wybrała kąpiel w kibelku, a ekscentryczna Serena (primo voto Gibek, w środku) unurzała swe ciało w wonnym olejku jaśminowym zrzuconym z półeczki. Zgadnijcie, gdzie przyszły się suszyć?

Poza tym w niedzielny poranek uczyniłam torbę na zakupy wielokrotnego użytku bardzo eko-made-hand, którą chciałam się niniejszym pochwalić: ...i którą się nie pochwalę, bo zdjęcie gdzieś na łączach zaginąwszy. A ciekawe, bo razem z kotami przesyłałam? No, im bardziej szukam, tym bardziej nie ma.

Miłego wtorku życzę :)

...no i czemu w poprzek stoi?


kto mi tę zagadkę wyjaśni, hę? skoro zdjęcie pobieram uszami do góry?

No ale jest - wygodna, odpowiednio na miarę uszata, solidna i z odzysku :) Metody stosowane przy jej szyciu były wprawdzie mocno niekrawiecke, ale - co mi tam :)

bum, bum, witamy w poniedziałek

Uff, byłby dzwon jak zygmunt. Jadąc drogą z pierwszeństwem, zbliżając się do skrzyżowania, zwolniłam do przepisowej prędkości (a jakże!!) - widziałam z daleka to czerwone autko, które grzecznie stało na stopie i czekało. Czemu nagle wyjechawszy? No czemu?? kawy nie pił? okularów nie ubrał? po zastanowieniu uznał że to dobry dzień na stłuczkę?? Całe szczęście że hamulce mam sprawne, ale autem mi pozamiatało i prawie wylądowałam w rowie. Myślicie, że się zatrzymał, zainteresował, cokolwiek? 

W każdym bądź razie kawy pić nie musiałam, ciśnienie podniesione.

niedziela rodzinna, z obowiązkowym cmok-cmok i "konieczniemusimy" i jeszcze "obiecujężebędziemyczęściej" i z opadającą szczęką na widok dawno nie widzianych cudzych dzieci.

Dzieci - spektakularne dowody (mój starszy 1,94, lub coś obok) na to, że się starzejemy.

Bo duch młodzieńczy, a co!

cieszą mnie - jak psa kupa liści - pojedyncze (mam nadzieję że na razie pojedyncze) słowa uznania od popularnych blogerek. Kłaniam się głęboko (na ile lumbago pozwala), dziękuję, czytam i - co tu dużo mówić, zazdroszczę.  

Piosenka na dziś: nowy dzień, nowy tydzień, nowe powody do radości :)

sobota, 17 listopada 2012

Czy naprawdę kochamy Shreka?

Podobno wszyscy kochają Shreka. Nawet w tv o tym mówili. A ja uważam, że to tylko pozory, że lubimy go powierzchownie i na chwilę, bo tak naprawdę, gdyby taki Shrek, albo Fiona w prawdziwej swojej postaci usiadł/ła obok nas w autobusie, albo zagadał/ła na przystanku, to nikt nie zawracałby sobie głowy dociekaniem, czy jest dowcipny/a, ciepły/a i potrafi upiec czasem dobre ciasto i często się śmieje i w ogóle można z nią/nim konie kraść. Bo nie ma włosów gęstych i błyszczących do pasa, a nóg szczupłych do szyi i biustu DD w dekoldzie w szpic(względnie męskich tych atrybutów odpowiedników). Wiem to z autopsji - jestem z gatunku tych, na których faceci lecą wtedy, gdy autobus gwałtownie hamuje. Nawet za bardzo nie miałam się komu pochwalić tymi 10 latami do tyłu, bo na moim aktualnie nieformalnie przypisanym i tak nie zrobiłabym wrażenia.I nie wynika to bynajmniej z wieku, zawsze tak było. Męża złapałam na dowcip i dziecko, potem uciekł do ładniejszej :)  Dlatego zawsze, gdy leci któryś Shrek, strasznie mi go żal. Ale kocham tę bajkę :) Pytanie, czy sama zwróciłabym uwagę na jakieś Shreka, gdyby się obok pojawił?

Piosenka na dziś : Anna Maria wspaniała :)

piątek, 16 listopada 2012

Pożyteczne w ogonkach czekanie.

Stojąc w ogonkach lub czekając na cokolwiek należy czas wykorzystać maksymalnie. Na przykład ćwiczyć  mięśnie kegla. Czekając na lekarza damskiej specjalności zapomniałam wprawdzie o tych pożytecznych mięśniach, ale przestudiowałam dokladnie trzy instrukcje obsługi hydrantu ppoż, dokonując niewątpliwie przełomowego odkrycia, że są identyczne!

Natomiast w ogonku do kasy pewnegu supermarketu z czekającej tv dowiedziałam się, że najlepsze ziemniaki na coś tam są takie a na tamto owakie. Co i tak było po obiedzie i po musztardzie bo ziemniaków nie kupiłam żadnych - zapomniałam. Trudno, zjem kaszę.

Informacja w tejże czekającej tv o licytacji niepozornego kamyczka, który okazał się diamentem i poszedł za 20 milionów czegoś tam nie zrobiła na mnie pożądanego wrażenia. Biżuterię noszę raczej sztuczną, na brylanty mnie nie stać, a mieć tylko po to żeby mieć? bo przecież w taki brylant odziana do supermarketu nie pójdę. Może to i dobrze, bo mniej bym jadła?

Ale, ale - juz wiadomość o pewnym gruzińskim siłaczu, który za pomocą własnego ucha przeciągnął jakiś niewiarygodny ciężar, uruchomoła moją wyobraźnię. Wszak  taki siłacz nosiłby mnie i nosił na rękach, a w jego ramionach byłabym jak piórko jakieś. A jak by się przy zakupach przydał... ech. Nic, tylko silacza poszukać :)

A teraz clou tego dnia i przyczyna, dlaczego biegałam po południu po pobliskim uzdrowisku pokwikując co chwila z radości, a teraz popijam trzecią lampkę nalewki (a zgubione kalorie wracają, wracają...)

otoż wspomniany na początku lekarz, badając mnie dogłębnie pewnym pożytecznym urządzeniem stwierdził, że wyglądam na co najwyżej 30 lat. TRZYDZIEŚCI. Inteligentnie spytałam- od środka czy od zewnątrz, na co odparł, że oczywiście od zewnątrz. Mam 41 lat.  I jak tu się nie napić?

 Piosenka na dziś - Renata, bardzo jest dla mnie aktualna.

czwartek, 15 listopada 2012

protisty i wielkie oczy

...czy ktoś wie, czy ktoś zna? Pouczywszy się z dzieckiem biologii, odkryłam ich istnienie. Potem się okazało, że to pantofelki, ameby, bakterie...Urocze pierwotki, na przykład. Jestem pierwotkiem umysłowo -biologicznym :) Jak przyjdzie do powtórki z chemii, okażę się bakterią.
~~~~~~~~
ciekawe czy nastanie taki czas, że zamiast "ty ch.. jeb..." ktoś powie : ty prątku zakaźny! ty glonie!




Moje młodsze dziecię (to od protistów) poinformowało mnie głośno/piskliwym tonem, stojąc w drzwiach po powrocie ze szkoły, że już wie, kto ją wczoraj zbanował i był to Jacek mianowicie. A może Jarek, czy Marek, coś w ten deseń. Na wszelki wypadek nie powiedziałam nic. I dobrze, bo okazało się (niechONsięlepiejwszkoleniepokazujemuszezadzwonićidęnakomputernarazie), że nie muszę tego zgłaszać na prokuraturze, ani zawozić dziecka na pogotowie, ani odkażać mieszkania :) a wielkie oczy schowałam za ekranem laptopa :)

ucz się, ucz, matko internetowo/szczypiorkowo/zielona :)

postanowienie: nie baranieć, gdy ktoś wspomina o banowaniu.

środa, 14 listopada 2012

dzień pod górkę a z górki pod wieczór

bywają takie dni, kiedy się budzisz i wiesz, że to będzie trzynastego piątek. Pomimo, że jest czternastego i środa. Od rana boli głowa, zwierza rozrabiają, dzieci spadły z księżyca, a chwilowo przypisany... jak zwykle (ale do tego zdążyłaś się już przyzwyczaić). Zapominasz o kilku ważnych rzeczach a kawa w pracy się skończyła. Jak odwrócić losy tego dnia prawie straconego? 

 ~ ~ ~ ~

porzuciłam kuszące myśli o spędzeniu popołudnia pod kołdrą, złorzecząc wszystkim dookoła.

Poszłam biegać! Nasycając oczyska jesiennymi kolorami gór, truchtałam sobie i słuchałam muzyki rozmaitej, i nie wiedzieć kiedy zrobiło się z górki. W domu zapaliłam pomarańczową świecę, zrobiłam gorącej herbaty...
Czy to na pewno ten sam dzień? Mam miłą wizję, jak powinien się skończyć, ale...
chyba poczytam książkę :)

W którym momencie mój syn zaczął prowadzić bogatsze życie seksualne ode mnie? Jak sobie tak pomyślę, że nie robię się młodsza i za chwilę całkiem zwapnieję, to mam ochotę... ech, no przecież nie będę biegać teraz :)

Piosenka na dziś Ania Szarmach

Postanowienie: biegać wieczorami w ciemnych zaułkach, może jakiś maniak seksualny czyha?

wtorek, 13 listopada 2012

Wtorek. Co dobrego można powiedzieć o wtorku? Był - taki miło-niemiły.

~~~~~~~~~~~~
Piosenka na dziś - Mietek, który czeka :)

Bo ja też czekam. Na jakiś błysk, ogień, olśnienie. Może się zdarzyć każdemu, wierzę w to. Bez względu na obwód talii, kolor włosów, zasobność portfela.

Nawet jeśli stosunek talii do biustu ma się odwrotny do powszechnie uważanego za atrakcyjny :)


Postanowienie:
wysłać rodziców do ciepłego kraju. Będzie ciężko, jeżeli to zadanie w ogóle jest możliwe. Ale będę ich kusić... :) a jak załatwimy już paszporty, to będzie z górki :)

A mój dylemat - gdzie wygrzać tyłek w czasie przyszłych wakacji? Z zeszłego roku pamiętam to gorączkowe przekopywanie ofert... hmm, może chodzi o to, by gonić króliczka? Pół roku szukania, analiz, oglądania google maps - swoiste przekąski przed daniem właściwym...

poniedziałek, 12 listopada 2012

mniam

postanowienie: nie objadać się ciastem!!

zaraz, zaraz - kogo chcę oszukać? Oczywistą oczywistością jest, że mój znak zodiaku to żarłok. Wciskam się zatem w mój pierwszy gruponowy nabytek - spodenki wspomagające odchudzanie (słowo daję - tyłek mam spocony od samego siedzenia) i zaraz poskaczę trochę z jakimś przystojniakiem porwadzącym zumbę czy inny aerobic. Może spalę chociaż pół ciastka...

Skoro blog ma być próbą uporządkowania mojej dziurawej pamięci, zanotujmy dla potomnych : 74 kg. Wiosną było 69. Wymiary kiedy indziej... dam przedtem ostrzeżenie - tylko dla ludzi o mocnych nerwach :)

a to apaszko-naszyjnik absolutnie handmade:


jak się nauczę, to wkleję przepis na to wspaniałe ciasto, którym sie objadałam i którego jeszcze nie udało mi się zepsuć, oraz zdjęcie pewnego czegoś na szyję (^^^), co zrobiłam  i nie wiem jak to nazwać.

Czadu!!   bioderka w ruch :)

najtrudniej zacząć, prawda?

uff... założyłam, nazwałam, będę pisać. Bo za dużo do siebie gadam. Tak :)

Postanowienie:
nie oglądać seksu w wielkim mieście wieczorem. Wyposzczone ciało + poruszona wyobraźnia = ciężka noc. A przypisany obecnie do mnie pan M. nie sprawdza się wcale pod tym względem. Osobny post powstanie na pewno... :) No to chyba nie powinnam też czytać przepisów na blogu Li, bo ten: li o jajkach czytałam z wypiekami na twarzy i zębami zaciśniętymi na uchwycie drewnianej łyżki.  Cudny, zazdroszczę z całego serca wyobraźni i lekkiego pióra. 

Porządkowanie codzienności za pomocą bloga? Dlaczego nie?